niedziela, 17 czerwca 2012

nie o piłce ;)

Powstrzymam się. Napiszę tylko jedno zdanie, no może dwa...
1. Nie ma już nas w grze, więc pozostaje mi teraz kibicować mojej "drugiej ojczyźnie" i mam nadzieję, że chłopaki nie zawiodą...
2. Grupowe oglądanie może być fajnym dodatkiem do grilla, rozmów, dnia spędzonego ze znajomymi ;)

środa, 13 czerwca 2012

pamiąteczka

Integracja firmowa. Słoneczna sobota na świeżym powietrzu, poza miastem. Las, błoto i my, w kombinezonach i maskach.
Paintballing.
Ciekawe doświadczenie, na pewno podnosi adrenalinę... ale czy chciałabym wziąć w tym udział jeszcze raz? No nie wiem... narazie mi wystarczy :) Zwłaszcza po tym jak odkryłam mega siniaka na nodze!
Ale - warto było spróbować i przekonać się jak to jest. Dopisuję do listy moich sportów ekstremalnych pod skokiem ze spadochronem. A co następne? Bardzo możliwe, że wspinaczka po skałach, i bardzo możliwe że bardzo niedługo :)

środa, 6 czerwca 2012

piękna pogoda jak na luty...

...powiedział C., nasz przyjaciel z Irlandii o specyficznym poczuciu humoru. No i trudno się z nim nie zgodzić. Nasz czerwcowy kemping do gorących nie należał - delikatnie mówiąc! Do tego przydarzyło się nam oberwanie chmury podczas wieczornej przechadzki, a noc z niedzieli na poniedziałek była chyba najzimniejszą jaką spędziłam pod namiotem (a spędziłam ich wiele!).

No ale nie znaczy to wcale, że było źle... Było fantastycznie, wesoło i relaksująco! Podczas sobotniej uczty jubileuszowej (60 lat królowej!) była tarta owocowa (która pierwotnie wyglądała jak brytyjska flaga, ale trochę się potem rozjechała) i całe mnóstwo innych smakołyków i napojów, a potem były wędrówki po okolicy, wizyty w miasteczkach, muzeach, galeriach i pubach, grill w ogrodzie u rodziców M., granie w boogle, rummikuba, karty i pogaduchy do północy - w osiem osób w jednym przedsionku namiotowym! Była też moja pierwsza prawdziwa cream tea...





















No i cudowne podróżowanie na zachód, a potem z powrotem na wschód kraju, i niekończące się rozmowy z S.
W drodze powrotnej minęłyśmy Stonehenge.

A J. i N. wręczyli wszystkim (mnie też!) zaproszenia... tak więc we wrześniu idę na ślub - pierwszy raz w życiu! :) I już wiem, że będzie piękny!

sobota, 2 czerwca 2012

zmykam!

Plecak spakowany.
Jest śpiwór, materac (jeden dla mnie i jeden dla S.), kalosze, kocyk na piknik, masa jedzonka, talerz i kubek... gry planszowe (no bo ma padać!).
Zwarta i gotowa, zaraz wychodzę z tym ogromnym bagażem, by wyruszyć w świat... na trzydniowy kemping gdzieś za zachodzie kraju, wśród pięknych jezior, a co najważniejsze - z dziesiątką fantastycznych ludzi :)
Do zobaczenia więc... aparat też biorę ;)

środa, 30 maja 2012

nowy rok

Dla mnie zaczął się w ostatnią sobotę... Pięknie było. Cały weekend spędzony z przyjaciółmi.

Były pyszne koktajle o zachodzie słońca, taneczne szaleństwo, wylegiwanie się na plaży i wypoczywanie w parku, pikniki, kolejne zanurzenia w morzu...
W niedzielny wieczór świętowanie w pubie - około dwudziestu osób, trzy torty ze świeczkami i zadziwiona, uradowana ja :)

I jeszcze dwa ważne wydarzenia.
Jedno: nasza wspólnota w państwowej telewizji, w niedzielny poranek, na żywo, przez godzinę. Śpiewaliśmy ile sił w strunach głosowych, by przekazać naszą radość i entuzjazm. Ogromne przeżycie, ekscytacja, poczucie jedności, które nas do siebie zbliża.
Drugie: nieoczekiwana, ale podświadomie potrzebna rozmowa. Krótka, ale ważna. Oczyszczająca, uspokajająca. Zamykająca rozdział, może ostatni. Ważne jest to, że nie jest to już dla mnie takie... ważne. Jestem szczęśliwa.

I kto powiedział, że zbliżanie się do trzydziestki jest smutne? Dojrzewam, uczę się, mądrzeję (powoli), dużo jeszcze przede mną, ale wiem już na czym i z czego chcę budować moją przyszłość. Jestem gotowa. I ciągle młoda, silna i piękna ;)




środa, 23 maja 2012

No w końcu!

Słońce, ach, słońce! Gdzie ty żeś było przez tak długo?
Nie odchodź nam teraz zbyt szybko, proszę!!!

Pięknie minął mi weekend, pięknie zaczął się tydzień - a to już nagle środa wieczór! I pięknie zapowiada się najbliższe kilka dni...

Wczoraj po Zumbie pobiegłyśmy z dziewczynami na plażę. Byłyśmy tak zgrzane, że perspektywa zanurzenia się w zimnej morskiej toni bardzo nas rozochociła. Gdy doszłyśmy nad morze, wyskoczyłyśmy z trampek i... na tym się skończyło :) Pobrodziłyśmy nogami wśród fal, porobiłyśmy zdjęcia o zachodzie słońca - było bardzo przyjemnie.

Ale dziś - dziś to było prawdziwe otwarcie sezonu. Całkiem spontaniczny wypad na plażę wraz S., zaraz po pracy. Kostiumu oczywiście nie miałam, ale od czego jest sportowy top i getry (jako że miałam po pracy pobiegać, a nie pływać). Zanurzenie po szyję - osiągnięte! Wytrzymałyśmy pewnie z jakieś 5 minut, ale kąpiel była fantastycznie odświeżająca :)





niedziela, 13 maja 2012

jeden dzień

A tyle się dzieje, tyle się zmienia. Czuję jakbym odrobiła zaległości za cały tydzień chorowania plus jeszcze kilka dni!

Wczoraj:
- byłam na obiedzie w (ponoć najlepszej) hiszpańskiej knajpce w mieście (i jakimś cudem dostaliśmy stolik) z przyjaciółką od czasów liceum, jej narzeczonym i ich rosnącym w brzuszku A. maleństwem
- po raz pierwszy (tak tak!) jadłam małże!
- byłam na fantastycznych urodzinach, poznałam i zaprzyjaźniłam się z jedną z byłych mojego byłego (tak, świat jest mały...)
- nauczyłam się włoskiej wróżby - jeśli dostaniesz kawałek tortu, który ukrojony nie przewróci się na talerzyku tylko będzie pięknie stał, to znaczy że wyjdziesz za mąż ;)

I jeszcze: poznałam niesamowitą arystkę, twórczynię oryginalnej, pięknej biżuterii... Dzisiaj idę do jej warsztatu/galerii i coś czuję, że zrobię sobie prezent urodzinowy ;)

Niektóre śliczności:

Więcej na tej stronie.

czwartek, 10 maja 2012

zdrówko

No i doigrałam się. Ostatnie pięć dni spędziłam w domu, prawie leżąc cały czas w łóżku. Pierwsze dwa dni przespałam. Dwa kolejne kaszlałam jak stary gruźlik (bez obrazy dla gruźlików!). Dziś zbieram się do kupy, gromadzę energię, mając nadzieję wrócić jutro do pracy...
Tak, tak, wolę zasuwać przez stertę papierów i dokumentów, i psuć sobie oczy przed komputerem, niż siedzieć tak na tyłku...
No oczywiście, mogłabym w końcu sobie poczytać, obejrzeć kilka filmów, nadrobić zaległości w studiach... gdybym tylko miała na to siłę!
Niestety, wraz z utratą głosu straciłam całą witalność... do tego, gdy zrobiło się troszkę lepiej, przywlekła się jakaś infekcja oczu. Ale mam już dość! Chcę iść do pracy, chcę iść ze znajomymi na drinka, chcę wyskoczyć z dziewczynami do kina i na zumbę!

A do tego weekend zapowiada się pięknie - mimo że nadal zimno jak w październiku (a to przecież mój ukochany maj!), to przynajmniej ma być słonecznie. Może wpadnie w odwiedziny A. z B. (i z rosnącym brzuszkiem!). W sobotę wieczorem świętujemy urodziny S. i J. Nie mówiąc już o tym, że w ostatnią niedzielę nie wytknęłam nosa z domu i już nie mogę się doczekać kolejnego niedzielnego wieczoru i nabożeństwa w CCK. Podziękuję za uratowane struny głosowe hehe ;)

sobota, 5 maja 2012

przerwa obiadowa

Czasami trzeba sobie dogodzić. Dać sobie trochę luzu, przyjemności i radości. Bo po prostu na to zasługujemy. A przerwa obiadowa świetnie się do tego nadaje, bo kilka godzin pracy dało nam już w kość, a przed nami jeszcze kilka kolejnych...
Przyjemność i radość = czas spędzony w fajnym towarzystwie i pyszne przekąski.

We wtorek wyskoczyłyśmy z A. i A. do naszej ulubionej czekolado-dajni i było fantastycznie. Duża dawka endorfin w pochmurny dzień na początku tygodnia :) No i dotrwałyśmy jakoś do soboty! :)

piątek, 4 maja 2012

Maja

Maja to mała dziewczynka. Tak na oko ma z siedem lat. Piegi na policzkach i włosy związane w dwie kitki. Tyle o niej wiem. Nie jestem pewna nawet, czy jej imię pisze się przez "y" czy przez "i" (zamiast polskiego "j").
Maja tego nie wie, ale uczy mnie (bardzo mi potrzebnej) pewności siebie i otwartości. Rozwija moją umiejętność komunikacji z ludźmi. Jestem jej za to niezmiernie wdzięczna. Do tego sprawia, że czuję się pożyteczna i potrzebna.
Maja co tydzień w czwartek, po swojej przerwie obiadowej w szkole (a podczas mojej przerwy w pracy) przez pół godziny czyta mi fragment swojej ulubionej książki. A ja? Ja tylko słucham, śmieję się razem z nią i pilnuję, żeby czytała poprawnie. W razie czego ćwiczymy trudniejsze wyrazy.

wtorek, 1 maja 2012

czytanki

Kolejna zabawa, dla mnie wyśmienita, bo czytać kocham od kiedy się nauczyłam :) Zaprosiła mnie do niej Anuszka.


O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
Ha, najchętniej czytałabym całymi dniami, i jeszcze żeby mi za to płacili hehe. Czytam kiedy mogę, a mogę zazwyczaj rano w drodze do pracy i czasem popołudniu, w drodze do domu... wieczorem zazwyczaj padam na nos!

Gdzie czytasz?
W autobusie, w pracy pod biurkiem, w kawiarni, w pociągu, w łóżku, w kolejce na poczcie - wszędzie gdzie się da!

W jakiej pozycji najchętniej czytasz?
Chyba a w takiej jak czyta cywilizowany człowiek, czyli na siedząco hehe... ale zdarza mi się stać z książką, a jak wyląduję na łóżku to już na pewno czytam na leżąco :)

Jaki rodzaj książek najchętniej czytasz?
Ha. Wiem jaki, ale trudno mi opisać... Nie lubię romansów, kryminałów, powieści detektywistycznych... Z jednej strony lubię klasykę (często pada na amerykańską, np. Steinbeck, Irving, Salinger - to już klasyka no nie? - ale nie tylko), z drugiej strony lubię prozę nowoczesną. Czasami mam ochotę wyskoczyć do świata fantasy albo do science-fiction (ale musi być to proza podszyta filozofią, jak np. Lem, Tolkien, CS Lewis). Lubię powieści metaforyczne, metafizyczne, z drugim dnem, zostawiające czytelnika w stanie osłupienia... Ostatnio fascynuje mnie Haruki Murakami, zawsze lubiłam Josteina Gaardera. Pięknie pisze Eric-Emmanuel Schmitt (zarówno prozę, jak i dramat). Coehlo nie znoszę! Poza fikcją lubię książki z zakresu psychologii, filozofii, no i oczywiście religioznawstwa :)

Jaką książkę ostatnio kupiłaś/dostałaś?
Wczoraj kupiłam dwie książki dla moich koleżanek, z okazji urodzin (maj obfituje w urodziny!). Dla R. - Haruki Murakami właśnie, "Hard-boiled Wonderland and the End of the World" (mam nadzieję, że się jej spodoba, ja ją uwielbiam), a dla S., fanki Lewisa - "The Narnia Code" Michaela Warda (sama bym chętnie przeczytała!). A sobie kupiłam (a w zasadzie dostałam, bo zapłaciłam voucherem, który dostałam na urodziny) "Essays in Love" Alaina de Botton... i czekają na mnie na półce ;)

Co czytałaś ostatnio?
Ostatnio... Haruki Murakami (znowu) - swego rodzaju pamiętnik "O czym mówię kiedy mówię o bieganiu".

Co czytasz obecnie?
Siedzę w kronikach Narnii... :)

Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi?
Ośle rogi - nigdy! Zakładki - tak, czasem, co się nawinie akurat :) Ale mam taką ulubioną, dłuuugiego cienkiego misia, którego dostałam kiedyś od siostry na Gwiazdkę :)

E-book czy audiobook?
Papier! Zawsze na zawsze. Dotyk, zapach, ciężar... Dostałam jednego e-booka, na komórkę w dodatku. Myślałam, że oczy mi wyjdą z orbitek.

Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
"Fizia Pończoszanka" i cała reszta książek Astrid Lindgren. A do tego cała seria o Mikołajku Rene Goscinny'ego. Za każdym razem ryczę ze śmiechu.


Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?
Aaa, trudne pytanie. Muszę tu pomyśleć trochę... Lubię na przykład postaci z opowiadań Salingera: rodzeństwo Glassów, a zwłaszcza Seymoura (polecam "Wyżej podnieście dach, cieśle", "Seymour - introdukcja" oraz "Franny i Zooey").

A do zabawy, ciekawa odpowiedzi, zapraszam: Uriel i Gosię.

wcale się nie lenię

Wręcz przeciwnie. Pracuję aż się kurzy, a poza tym tańczę (i bardziej, i mniej profesjonalnie), zumbuję (że co?), czytam, spotykam się ze znajomymi, studiuję (robię projekty budzików na przykład), śpiewam, spaceruję, piszę, ostatnio nawet robię tłumaczenia. A dziś z tego wszystkiego zaspałam do pracy!

Teraz siedzę sobie online na spotkaniu ze studentami i pracujemy nad kolejnym projektem, a w tak zwanym międzyczasie - w końcu zostawię świeży ślad na blogu! :)

piątek, 13 kwietnia 2012

In your eyes I see the eyes of somebody I knew before,
long long ago...

Czy naprawdę tylko mi się podoba? Czy rzeczywiście nie znam się...?

No cóż... dla jednych to dziewczę nie ma głosu, nie ma talentu... a mnie kompletnie zaczarowała, pochłonęła. Do tego wybrała genialną piosenkę (Miike Snow "Animal", w wersji nagranej przez Sky Ferreira, od której to zresztą ma o wiele ładniejszy głos!).
Nie mogę sobie wybić tego kawałka z głowy, w tym właśnie oto wykonaniu...



I chciałam jeszcze dodać, że właśnie dlatego z ciekawością śledzę programy muzyczne, zwłaszcza ich początkowe etapy (bo potem to nudno się robi) - żeby móc odkryć takie cudeńka...

niedziela, 8 kwietnia 2012

...za przyjaciół i za pyszności

Świąteczna niedziela z dala od domu, ale mimo to w bardzo rodzinnej atmosferze :) Była masa pysznego jedzenia, rozmowy, śmiech i trochę kina domowego. Nie mogło być chyba lepiej...

Jajko

Z białej czekolady, z dodatkami. Ręcznie robione :)

To tak z okazji Świąt oczywiście, a także na osłodę tego ulewnego dnia... i jak ja mam wyjść dziś z domu? Chyba w sukience i kaloszach po pachy!

Radosnych Świąt!

Tuż po północy... niech te dwa najbliższe dni (i cały rok!) będą pełne miłości, wiary, nadziei, radości i energii do spełniania marzeń :)

I jeszcze takiego słońca!!!



I trochę muzyki... Tak też można:

sobota, 7 kwietnia 2012

na inaczej

W tym roku Wielki Piątek obchodziłam (bo chyba nie "świętowałam"??) nietypowo. Oprócz zwyczajnych porządków domowych i zakupów, poszłam z R. ma koncert charytatywny. Całkowity dochód ze sprzedaży biletów został przeznaczony dla pobliskiego hospicjum, a podczas koncertu można było porozmawiać z jego pracownikami i dorzucić jeszcze parę groszy (albo i więcej). Muzyka była fantastyczna. Świetny mix klasyki, jazzu, rocka i popu. Jak tylko znajdę czas, wrzucę tu filmik lub dwa.

A teraz idę polować na jajka wielkanocne :)

No, jestem. Polowanie bardzo udane - z 240 ukrytych jajek znalazłam zaledwie kilkanaście, ale zawsze coś ;)

A oto Bow Parry, jedna z artystek występujących wczoraj wieczorem:

środa, 4 kwietnia 2012

z powrotem

No nie powiem żeby wyspa przywitała mnie pełnią słońca... no ale dobra, był wieczór w końcu ;) No i całkiem ciepło, nie tak źle.

Tachając ze sobą walizkę cięższą niż w tamtą stronę (zawsze tak jakoś wychodzi i nadal nie mogę pojąć, jakim cudem!), czekając na pociąg nad morze, łapiąc autobus, który mknąc przez mrok dowiózł mnie przed północą do mojego zacisznego kąta, zastanawiałam po raz kolejny, jak to jest... i dlaczego prawie zawsze ta podróż "z powrotem" każe mi się nad tym zastanawiać...

Gdzie jest mój dom? Moje miejsce? To jedno, jedyne, to o którym już wiesz, że to jest właśnie twój dom? Czy już je znalazłam, czy jeszcze szukam? Czy daleko mi do niego, czy już całkiem blisko?

"Gdzie dom twój, tam serce twoje."

Hm... A Bono w "Walk on" śpiewa: Home - that's where the hurt is.

Hurt, heart. Całkiem podobnie...

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

czwartek, 29 marca 2012

moje pierwsze wyróżnienie!

Wyróżnienie dostałam od Anuszki i bardzo dziękuję!!!



A sama przyznaję je Gosi :)

było lato!

Piękna pogoda trwa, a ja... po kilku dniach cieszenia się słońcem i wolnością tu na miejscu, wyleciałam na krótki urlop tam, gdzie ciemno, zimno i mokro (czyli do domu!). Chyba pierwszy raz baaardzo mi się nie chciało... No i czemu się dziwić - dziś zamiast błękitnego nieba i śpiewu ptaków obudził mnie deszcz. A zamiast wygrzewać się na plaży będę ogrzewać się herbatą...

Ale podobno już weekend na mojej wyspie ma być zimny i pochmurny, a po cichutku mam nadzieję, że słońce wróci wraz ze mną ;) Póki co, wysypiam się - bo ostatnio kiepsko z tym było - i wspominam tę parę dni z niewidzianą od pięciu lat I. Kupa czasu, a my takie same. Tak jak wtedy, gdy pierwszy raz się poznałyśmy, gdy mieszkałyśmy razem przez 3 tygodnie, by potem rozstać się na tak długo. I kto wie, czy wkrótce los tak wszystkiego nie poukłada, że będziemy widywać się o wiele częściej???


poniedziałek, 26 marca 2012

coś nie do opisania

Niesamowite rzeczy dzieją się czasami. Rzeczy, w które z reguły nie wierzymy, uznajemy na głupoty, za totalne przegięcie... aż w końcu trafi na nas, i co wtedy? Jak można zaprzeczać, stojąc twarzą w twarz z prawdą, ze słowami usłyszanymi na własne... uszy?

Piękne rzeczy się dzieją i czuję, że moje pokaleczone serce i moje postrzeganie siebie i świata mogą zostać uleczone. Napisałabym więcej, ale tak brak mi słów dziś rano...

Tak naprawdę to nigdy nie wierzyłam w cuda. I masz. Bum. Teraz nawet nie muszę wierzyć. Bo teraz po prostu wiem.

Z innych takich...
Na niedzielne śniadanie przygotowałam dawno zarzucony przepis, moją specjalność - żytnie placuszki z jagodami. Specjalnie dla I., na osłodę, była bita śmietana :)


Sezon wycieczkowy w tym roku został już otwarty, pięknie zainagurowany spacerem po klifach Seven Sisters... I. była zachwycona widokami, ale obie padałyśmy na nosy, bo nadałyśmy sobie niezłe tempo!



A wieczorem złapałyśmy stopa do miasta, bo spóźniłyśmy się na autobus! Byłam maksymalnie wkurzona, zrezygnowana i zdesperowana. Szczęka mi opadła, gdy po około 3 minutach jakieś autko zjechało na przystanek i w 20 minut byłyśmy w centrum! A potem było już tylko lepiej... :)

piątek, 23 marca 2012

Śpiew jest dobry na wszystko

Nawet jeśli śpiewanie wychodzi nam tak sobie... Bo po prostu czasami trzeba, jak to mówią na tutejszej ziemi (i jak zachęcały moje kumpele wczoraj wieczorem) - let it all out...

Bo, jak się okazuje, nawet jeśli na pozór nasza codzienność to zero kłopotów, porażek i smutków, i mniej lub bardziej, ale raczej zadowolone jesteśmy z każdej sfery naszego życia, to gdzieś tam głębiej, pod powierzchnią, kryje się coś, co czasem trzeba z siebie wykrzyczeć, wyśpiewać, wynucić, wyrzucić...

Dlatego też w sumie nie zdziwiłam się, gdy zgodnym chórem wszystkie sześć wyłyśmy "I will always love you" Whitney Houston, "Unbreak my heart" Toni Brazton i "Someone like you" Adele... a wcześniej to tak trochę sobie myślałam, że to tylko ja tak mam :)

Tak więc w skrócie: wczorajszy wieczór = 3 bite godziny śpiewania, tanecznych podrygów i kolorowych drinków ;) a wszystko w towarzystwie wspaniałych kobietek :)

Nasz song-lista była dłuuuga, pieczołowicie przygotowywana przez kilka dni :) I do tego dałyśmy radę bez utraty głosu. Jestem z nas dumna!

środa, 21 marca 2012

trochę fajnej muzyki

W ostatni piątek obejrzałam "We Bought a Zoo" ("Kupiliśmy Zoo"). Film dość rozczulający, bardzo sympatyczny, no i tyle... :) Ale muzyka urzekła mnie totalnie i podejrzewam, że jest w co najmniej 50% odpowiedzialna za filmowe wzruszenia.

Tu mała dawka:


A ja mykam to mojego biurka, do sterty kalek i papierów. Zakupiłam sobie komplet kredek drewnianych i takich woskowych, do tego markery i kolorowy papier... no i projektuję koszulkę na zaliczenie ;)

wtorek, 20 marca 2012

:)


Moja kochana A. wybiera się na zumbę :)

piątek, 16 marca 2012

moja lista osobista

Na piątkowy wieczór...
Ćwiczę się w byciu wdzięczną. A dziś jestem wdzięczna za:
- młodość i cały dany mi czas, niezależnie od tego ile mi go zostało
- zdrowie, siłę, energię
- wolność, marzenia, możliwości
- emocje, uczucia, myśli, rozmowy, spotkania
- wszystkie okruchy mądrości i życzliwości jakie znajduję po drodze

I to jest dobry początek weekendu :)

czwartek, 15 marca 2012

przeczytane

"Jeśli człowiek nie sięga dalej niż na wyciągnięcie ręki, to po co nam niebo?"

niedziela, 11 marca 2012

że przyszła wiosna

Zdjęcie zrobiłam w ostatnią środę. Proszę bardzo, świat już kwitnie...

piątek, 9 marca 2012

zaczęło się i się skończyło

Czekoladkami. Moimi ulubionymi, z Montezumy.

Te, które otrzymałam dzisiaj, w czterech "smakach", zostały własnoręcznie (czy raczej własnomyślnie) wybrane przez osobę, która mi je sprezentowała. Na przeprosiny. Bardzo miły gest, bardzo zaskakujący. I - nie z powodu samych czekoladek, ale gestu - w sumie lepiej się teraz czuję, bo nie gniotę, nie chowam w sobie urazy, żalu, złości. Odczułam dziś zrozumienie z drugiej strony i chęć pojednania. I nie czuję się już tak, jakbym jeszcze chciała o czymś powiedzieć, że pewne sprawy zostały nierozwiązane. Jest czysto, jasno i spokojnie.

Ale z drugiej strony nie pomaga fakt, że takie czekoladki (tyle że wszystkie jednego rodzaju, zapakowane jeszcze w fabryce) otrzymałam kilka miesięcy temu, a raczej znalazłam w szufladzie...


Tamten dzień i dzisiaj dzieli nieco ponad cztery miesiące, a czuję się jakby przepaść czasowa nie miała końca. Doświadczenia tej jesieni i zimy mogą pokryć kilka lat mojego spokojnego, monotonnego czasami, żywotka...

Co będzie dalej? Zobaczymy. Niestety nie jestem w stanie wyłączyć mózgu, bezustannego myślenia, analizowania, kombinowania, chociaż bardzo bym chciała. Choć, gdy uda mi się wyciszyć umysł, pojawia się zagrożenie, że serce zacznie mi brykać :)

Naiwnie mam nadzieję, że upływający czas rozmaże, zmyje, zatrze... znieczuli. Czy kiedykowiek jednak będę w stanie wrócić do błogiego stanu z zeszłorocznych, letnich miesięcy? Spokoju po pół roku burzy? Coś mnie los nie oszczędza... Trzymam się moich złotych myślątek i czekam na światło.

A przy okazji światła. Wyszłam z pracy i doznałam szoku, myślałam że za wcześnie opuściłam budynek. Bo JASNO było! Jak fajnie :) W tym roku jakoś przyzwyczaiłam się do mrocznych popołudni tak bardzo, że dłuższe dni budzą totalne, radosne zdziwienie...

niedziela, 4 marca 2012

a nic...

I już kolejna niedziela?
Cytatu na razie nie będzie, bo książkę porwała koleżanka. I dobrze :)

W tym tygodniu, hmmm...
- zumba po raz kolejny i oj, pierwszy raz poczułam taki ból tyłeczka następnego dnia! ;)
- do tego zapisałam się na lekcje tańca (zawsze chciałam spróbować, a świetna zniżka - 75zł za 11 lekcji, po 90 minut każda - była decydującym impulsem) - czeka mnie mieszanka klasyki, salsy, hip hopu, jive'a i tanga!
- obejrzałam "The Vow" ("I że cię nie opuszczę") i oczywiście popłakałam się jak na mnie przystało...
- wróciłam na basen :)
- przeszukałam cały pokój (i przy okazji posprzątałam), aby znaleźć moje ulubione okulary przeciwsłoneczne... i nie znalazłam :(
- przy okazji rozwaliłam sobie zamek w kurtce zimowej, a od poniedziałku wraca mróz (dobra robota, Aga!)
- piątkowy wieczór zaczął się okropnie i okrutnie, ale na szczęście zakończył się karaoke w pobliskim pubie i świetną zabawą

Jestem definitywnie w samym środku procesu, który nazwałabym "umysł i zdrowy rozsądek próbuje obezwładnić i uspokoić serce". Na razie walka jest zacięta!
Zdarza mi się jeszcze produkować niekontrolowane potoki łez, zwłaszcza gdy słyszę/słucham smutnawych piosenek o miłości (wtedy płaczę nawet w autobusie i nieważne czy ktoś widzi, czy nie).
Ale: zrobiłam sobie wirtualną (nie w internecie, a w głowie!) listę rzeczy, za którymi NIE tęsknię... a było ich kilka. Doszłam do wniosku, że nawet gdy byłaby tylko jedna taka - gorzka, trudna, bolesna i nierozwiązywalna sprawa - i tak zatrułaby pozostałą słodycz.

Złota myśl, której się trzymam kurczowo (taka przeze mnie wykombinowana):

Im więcej cierpienia za nami, im dłużej się ono ciągnie, tym mniej bólu zostało nam do przeżycia i w końcu będzie dobrze. Im więcej, tym mniej - mniej do końca.

No i to genialne (choć jakże głupiutkie) powiedzenie z filmu "Best Exotic Marigold Hotel":

Everything will be alright in the end. So, if it's not alright, it is not yet the end.

Za oknem leje. Robię szkice na zajęcia z projektowania. A potem lecę do kina na potrójny seans :)))

niedziela, 26 lutego 2012

I'm walking on sunshine...

Piękna sobota i niedziela - upłynęły pod znakiem wędrówek w słońcu, opalaniu się w parku, odkrywaniu zakątków miasta i buszowaniu po lokalnych ryneczkach i antykwariatach...

Słońce, rozmowy z przyjaciółką, domowe zabiegi upiększające i pyszne jedzonko naładowały baterie - oby na jak najdłużej... Bo już jutro zaczyna się kolejny tydzień!

Obiecane tłumaczenia fragmentów z mojego źródła olśnienia pokażą się tu niebawem, za kilka dni. Obiecuję. Dziś w pociągu, w drodze powrotnej nad moje morze, zamiast czytać - przysypiałam :)

Spacerkiem znad Tamizy do zerowego południka...

Zasłużony wypoczynek i pyszności...

A na koniec taki cudowny zachód słońca...

sobota, 25 lutego 2012

olśnienie

Wczoraj doznałam olśnienia. Za pomocą książki. Za pomocą kilku słów prawdy napisanych przez jakiegoś faceta z Ameryki, który w dodatku pracuje jako komik...

Te słowa okazały się tak brutalną, tak żywą, tak niezaprzeczalną prawdą, że po prostu padłam... Wrzucę tu wkrótce jakiś luźno przetłumaczony cytat, z samego wstępu... Ale to później, bo teraz zbieram się i wyruszam na weekend do stolicy, na spotkanie z kolejną fantastyczną A.! Już nie mogę się doczekać!

Pięknej, radosnej soboto-niedzieli Wam życzę!

czwartek, 23 lutego 2012

nauka i inne zajęcia...

Wczoraj spędziłam jeden z najmilszych wieczorów w ostatnim (niezbyt miłym) czasie... Wieczór nauki z moją drużyną A (dziewczyny o imieniu zaczynającym się na tę literę są po prostu NAJfajniejsze, i już wiem, kto się ze mną tu zgodzi ;))

Zaczęłyśmy od pysznej kolacji, zakończyłyśmy na... babskich pogaduchach, użalaniu się (ja), pocieszaniu i dawaniu rad (A. i A.), zwierzeniach i wyjawianiu sekretów po tytułem "ale nie mówcie nikomu, to zostaje między nami". Było też dużo śmiechu i mocnych postanowień (to znowu ja). No i oczywiście trochę nauki. Nie ma jak girl power!



A dziś z moją ekipą zaliczyłam drugą w życiu sesję zumby i pierwszą w życiu lekcję street dance... hehe, nie wiedziałam, że umiem się tak ruszać! Trzeba będzie to popraktykować, piątkowy wieczór będzie w sam raz ;)

A, no i otrzymałam ocenione pierwsze zaliczenie z mojego kursu. 92%... Nieźle, co?

Coś czuję, że chyba, na przekór wszystkim myślom i uczuciom, które tłuczą się teraz w moim sercu i umyśle, zacznę być wdzięczna za obecny stan rzeczy... Za mój stan, którego nie chciałam... a w którym jest mi naprawdę dobrze, choć nie chcę przyjąć tego do wiadomości!

Może po prostu tak powinno być. Nie będę się szarpać z przeznaczeniem :)

niedziela, 19 lutego 2012

filmowe apetyty

Po pracowitej niedzieli (przynajmniej w porównaniu z niedzielami z kilku ostatnich miesięcy!), wskakuję do łóżka, aby zaraz obejrzeć sobie jakiś dobry film...

W kinie mnoży się ostatnio od propozycji. I "Gwiezdne Wojny" w 3D na dużym ekranie to swoją drogą, "Muppety" - swoją, ale wyłowiłam kilka zwiastunów, o których nie zapomnę! Ha!

Ufam swojej intuicji fimowego maniaka o wysokich wymaganiach i pierwszy film z mojej listy już obejrzałam. "Spadkobiercy" z George'm Clooney'em, któremu wróży się Oscara... Dobry film, prosty, zwyczajny, niby nic takiego, ale jednak... Dla fanów "Bezdroży" to na pewno smakołyk!

      

Poza tym czekam z niecierpliwością na te filmy:

"Rzeź" Polańskiego

     

"Best Exotic Marigold Hotel" - film (zwiastun!) z którego skradłam cudne, mądre słowa. Teraz są moim życiowym mottem. A przynajmniej będę się starała by były. Kto zgadnie które to słowa? ;)

     

Oraz ten oto film z zawsze wspaniałym Tomem Hanksem... Zwiastun sprawia, że do oczu napływają łzy (to chyba przez muzykę U2), więc muszę obejrzeć całość:

     

A na dobranoc, na zakończenie tygodnia i prawie początek nowego - "Dreams" Fleetwood Maca... Tydzień temu lałam łzy wtulona w poduszkę leżącą obok mnie. Dzisiaj... serce nadal złamane, ale powoli wyłania się perspektywa przyszłości, dzień za dniem. A ta piosenka pięknie podsumowuje pewne sprawy, wyraża prawdę o życiu i ludziach...

          

sobota, 18 lutego 2012

babskie

Minęło zaledwie półtora tygodnia od ostatniego wpisu, a mój świat zmienił się... no dobra, może nie totalnie, ale znacznie. Bardzo, bardzo bolało. I nadal boli. Trzy dni płaczu - to przeszło moje najśmielsze oczekiwania jeśli chodzi o możliwości mojego organizmu. Tymi łzami można by umyć ciężarówkę!

Teraz jest spokojniej, co nie znaczy że lepiej. Próbuję zajmować umysł czym się da, a przy okazji miło spędzać czas w towarzystwie osób, lub choćby rozmawiając z osobami, którym na mnie w jakiś sposób zależy - i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jest ich całkiem sporo. Czy takie odkrycie można nazwać szczęściem w nieszczęściu?

No więc w czwartek byłam na mojej pierwszej (z wielu, jak sądzę!) godzinie Zumby, i teraz już wiem, dlaczego wszyscy tak się zachwycają. Było bosko - 100% zabawy, radości, kobiecości, 0% zmęczenia i frustracji, że "te ruchy mi nie wychodzą". Wpisuję na stałe to mojego grafiku :)

Wczoraj zaś - babskie, czyli wieczór i noc gotowania, oglądania filmów, malowania paznkoci i aplikowania na buzie maseczek błotnych. Wszystko to z dodatkiem wina, słodkości, babskiego gadania i pocieszania... Dziś, na deser, miał być wypad do kina na pierwszą część "Gwiezdnych Wojen", ale bilety wykupiono...

No więc koniec końców siedzę teraz przed laptopem, za oknem ulewa, na oknie świeczki waniliowe, przede mną perspektywa porcji nauki online i zaliczenie numer 1 z mojego kursu o projektowaniu... W ciszy żal i smutek wkradają się bokiem i trudno się ich pozbyć :(

Najtrudniejsze do przełknięcia i pozostawienia za sobą są te marzenia, o których wiemy, że nigdy, w świecie rzeczywistym, nie będą w stanie się spełnić. Te niemożliwe. Bo pewnych części nas samych, naszych osobowości i naszych pragnień nie możemy zmienić, tak samo jak nie możemy zmienić pragnień i dążeń (albo ich braku) u innych osób...

Miejmy nadzieję, że jutro wyjdzie słońce!

Wiem, że zazwyczaj na tym blogu buziaki się nie pojawiają, ale w takim kamuflażu chyba nie można nas rozpoznać hehe ;)

środa, 8 lutego 2012

z opóźnieniem...


Ale jednak! Jakiś czas temu zostałam zaproszona przez Anuszkę do blogowej zabawy "Nasze ulubione seriale". I w końcu znalazłam chwilę, żeby wziąć w niej udział :)

Zasady zabawy:
1. Napisz kto Cię zaprosił
2. Opublikuj u siebie na blogu logo zabawy
3. Wymień i opisz kilka swoich ulubionych seriali
4. Zaproś co najmniej 5 innych blogów

W sumie to telewizji nie oglądam od kilku lat prawie w ogóle... A seriali zawsze oglądałam mało, głównie gdy byłam młodsza (dużo młodsza, hehe). Jest jednak jeden taki serial, dla którego wzięłam udział w tej zabawie - inny niż wszystkie, jego oryginalność i wartość zasługuje na uwagę i polecenie, no i... zajmuje specjalne miejsce w moim sercu.

A mowa o... "The Wonder Years", czyli "Cudownych latach". Ech, od czego zacząć ten krótki opis? Rzecz dzieje się w moich ukochanych latach 60-ych i 70-ych w Stanach Zjednoczonych, gdzieś na przedmieściach anonimowego miasta. Wydarzenia skupiają wokół bardzo zwyczajnej rodziny Arnoldów, a głównym bohaterem jest najmłodszy syn, Kevin, który dorasta wraz z odcinkami serialu.

Kevin, co ciekawe, jest też narratorem każdego odcinka - ale nie jako chłopiec, tylko osoba już dorosła, wspominająca czas swojego dzieciństwa i dojrzewania. Każdy odcinek przynosi widzom dawkę serdecznego śmiechu, wzruszenia, a nawet zamyślenia. Reżyserzy i aktorzy (zwłaszcza Dan Lauria, grający głowę rodziny) genialnie przedstawiają różne sytuacje "z życia wzięte", problemy w małżeństwie, rywalizację między rodzeństwem, bunt nastolatków, pierwsze miłości, przyjaźń wystawianą na próbę, kłopoty w szkole, podejmowanie trudnych decyzji... jednym słowem wszystkie odcienie - radości i ból - czasu dorastania, i nie tylko.

Specyficzna narracja i umiejscowenie akcji w Ameryce czasu kulturalnej rewolucji, ery "dzieci kwiatów" (Karen, siostra Kevina, od początku była moją idolką;)) to według mnie dwa ogromne atuty i cechy charakterystyczne serialu. No i oczywiście świetnie przemyślany scenariusz każdegoo odcinka i mistrzowskie aktorstwo... Może to nie być Wasza bajka, ale polecam choćby na próbę - ja mogę to oglądać w nieskończoność, moja mama zresztą także...

Tu jest początek - tak na początek:



A tu mały kawałek jednego z moich ulubionych odcinków (sezon trzeci, gdy Kevin był jeszcze dzieciakiem):



A do zabawy zapraszam:
Gosię i Uriel

A dla bardziej zainteresowaych albo - jak ja - fanów, załączam pierwszą część świetnego dokumentu o powstawaniu serialu. Dalsze części łatwo znaleźć na youtube pod "The Wonder Years Biography".

będzie się działo

Jeszcze nie dotarłam do połowy lutego, a tu tyle planów na marzec... No może nie "tyyyle", ale jak na mnie - całkiem dużo :)

Pierwszy weekend marca rozpocznie się babskim wieczorem z karaoke. Niech żyje Groupon i ogromniaste zniżki (wiem, robię reklamę, ale warto!).

Trzeci (środkowy) weekend marca - a raczej wigilia weekendu - to wypad do stolicy i koncert 3 Doors Down... a w piątek wolne, więc można odespać rockowe szaleństwo :) i ciąg dalszy urodzinowego świętowania R.

A w ostatni marcowy weekend będę daleko od codzienności, w alternatywnej rzeczywistości ;) czyli na moim krótkim urlopie w domu.

I podejrzewam, że jeszcze gdzieś pomiędzy pojawi się kolejna "impreza służbowa"...

Żyć nie umierać :)

A jeśli nazwa 3 Doors Down nic Wam nie mówi, albo coś dzwoni w jakimś (odległym) kościele... To teraz pewnie już pamiętacie:

wtorek, 7 lutego 2012

dobre wieści

Tydzień rozpoczyna się dobrze :)

Wczoraj dowiedziałam się, że moja siostrzyczka miała rozmowę o pracę w stolicy i... od razu otrzymała ofertę! Teraz tylko gorączkowe poszukiwania lokum i przeprowadzka... Trzymam kciuki, należy się jej :)

U mnie też całkiem całkiem się dzieje. Miałam dziś spotkanie z szefem po pierwszym tygodniu na nowym stanowisku i okazuje się, że idzie mi bardzo dobrze, i wcale nie jestem zbyt powolna (jak mi się wydawało). Duża motywacja na kolejne tygodnie... a przyda się, bo wielkimi krokami zbliża się praca "w terenie" hehe ;)

Dziś też załatwiłam urlop i zakupiłam bilety na krótki wypadzik do domu. Kilka dni wypoczynku bardzo mi się przyda... i choć to dopiero za 7 tygodni, to jest za to na co czekać :)

Wczoraj zaś jeszcze jedna miła niespodzianka - dotarł wreszcie do mnie bardzo ważny dokumencik, o który martwiłam się, że zagubi się po drodze. No ale teraz już jest, i pewne sprawy będzie można poruszyć do przodu.

Bardzo pozytywnie, więc na koniec dodam dla równowagi - mój nos powoli mnie zabija. Pseudo-alergia ciągnie się od końca grudnia i już nie wiem jak sobie z nią radzić, a do tego chce się do mnie przyczepić jakieś paskudne przeziębienie... A na zewnątrz mróz!

Ale jakoś to będzie... ;)

niedziela, 5 lutego 2012

dzień śniegu

Zazwyczaj pojawia się w tych okolicach raz w roku. Zazwyczaj na jeden dzień, czasem dwa-trzy. Tydzień to rzadkość. Na święta też się nim za bardzo nie nacieszyłam, więc wczoraj wieczorem gdy wyjrzałam za okno, zaczęłam niemalże skakać z radości... Nieważne, że być może jutro nie uda mi się dotrzeć do pracy na czas, bo tutaj przy odrobinie lodu na jezdni komunikacja miejska i międzymiastowa staje na dobre...

Śniegowa niedziela była ciepła, przytulna, filmowa i czekoladowa... A wieczorem wysunęłam nos z domu i warto było - autobus dowiózł do miasta i z powrotem, a ja usłyszałam jedną z najpięknieszych, najprostszych i najszczerszych modlitw w moim życiu :)