czwartek, 10 maja 2012

zdrówko

No i doigrałam się. Ostatnie pięć dni spędziłam w domu, prawie leżąc cały czas w łóżku. Pierwsze dwa dni przespałam. Dwa kolejne kaszlałam jak stary gruźlik (bez obrazy dla gruźlików!). Dziś zbieram się do kupy, gromadzę energię, mając nadzieję wrócić jutro do pracy...
Tak, tak, wolę zasuwać przez stertę papierów i dokumentów, i psuć sobie oczy przed komputerem, niż siedzieć tak na tyłku...
No oczywiście, mogłabym w końcu sobie poczytać, obejrzeć kilka filmów, nadrobić zaległości w studiach... gdybym tylko miała na to siłę!
Niestety, wraz z utratą głosu straciłam całą witalność... do tego, gdy zrobiło się troszkę lepiej, przywlekła się jakaś infekcja oczu. Ale mam już dość! Chcę iść do pracy, chcę iść ze znajomymi na drinka, chcę wyskoczyć z dziewczynami do kina i na zumbę!

A do tego weekend zapowiada się pięknie - mimo że nadal zimno jak w październiku (a to przecież mój ukochany maj!), to przynajmniej ma być słonecznie. Może wpadnie w odwiedziny A. z B. (i z rosnącym brzuszkiem!). W sobotę wieczorem świętujemy urodziny S. i J. Nie mówiąc już o tym, że w ostatnią niedzielę nie wytknęłam nosa z domu i już nie mogę się doczekać kolejnego niedzielnego wieczoru i nabożeństwa w CCK. Podziękuję za uratowane struny głosowe hehe ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz