środa, 31 sierpnia 2011

zakupy

Nowe buciki... "do pracy" oczywiście, bo gdzie ja się będę w takich męczyć po godzinach :) Ale ładne były, to się nad nimi ulitowałam i wzięłam do domu...

wtorek, 30 sierpnia 2011

przemyślenia nad karierą

Dzisiejsza wiadomość na fejsie od mojej siostry: "(...) hilfen! zadzwoń dzisiaj, (...) siedzimy nad pytaniami - trzeba skonstruować słowa."

I tak się zastanawiam... jakie jest moje przeznaczenie? Czy można dostać taką pracę - konstruktorka słów? Chętnie bym się jej podjęła, podobno dobrze mi wychodzi ;)

A póki co, konstruuję w dwóch językach w dwie strony, i jakoś mało to twórcze jest... raczej pragmatyczne, choć na pewno też rozwijające. Heh...

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

migawka

Króciutki film z dzisiejszego święta karaibskich imigrantów i wszystkich zwolenników karnawałowej zabawy w klasycznym, kolorowym i hucznym, wydaniu:



Trochę zdjęć zamieszczę za niedługo tutaj.

A morze dzisiaj rano było tak pięknie seledynowe, że miałam ochotę je posmakować! :)


Niestety tym razem się nie udało (spieszyłam się na pociąg), ale za to tego dnia po raz pierwszy spróbowałam świeżego kokosa. Pycha! Woda kokosowa prosto z orzecha jest o wiele lepsza od tej z kartonu ze sklepu!



pierwszy weekend na nowym

Zmęczona jestem jak diabli, dopiero teraz to czuję. No ale za to wszystkie kartony rozpakowane, ubrania ułożone w szafie, dywaniki zakupione, nawet paznokcie pomalowane :)

A jutro rano (hehe, patrząc na datę to właściwie dzisiaj!) wypad na cały dzień do wielkiego miasta - Notting Hill Carnival wzywa :)

Chyba w pociągu, zamiast czytać, utnę sobie energetyzującą drzemkę... A póki co - dobranoc!

czwartek, 25 sierpnia 2011

film na dziś

Że Anne Hathaway nie poradziła sobie z północnobrytyjskim akcentem? Ja tam nie zauważyłam, sama nie mam poprawnego akcentu ;) Zresztą nie po to zagłębiłam się w tę historię, żeby wytykać niedociągnięcia aktorów albo reżyserki (którą zresztą bardzo lubię, nakręciła m.in. świetny "Włoski dla początkujących" i "Wilbur chce się zabić", a ostatnio bardziej rozreklamowany "An Education", czyli "Była sobie dziewczyna").

Krótko - film mnie urzekł. Z chęcią sięgnę po książkę, jeśli tylko znajdę czas przed ciągiem studenckich podręczników, które otworzą przede mną swoje paszcze w październiku...

środa, 24 sierpnia 2011

happy packing

Dzisiaj niebo było tak szare, że zlało się na horyzoncie z szarym morzem. Pod wieczór szare chmury pociemniały, nadal tworząc jedną całość z, posiniałym o tej porze, morzem, i zamazując skutecznie linię horyzontu. W dodatku wszystko wokół otoczyła delikatna mgła. Poczułam się jakby była późna jesień, albo i nawet cieplejszy zimowy dzień. Ot, właśnie jesień przyszła sobie, i to w klasycznym wyspiarskim wydaniu.

Lubię światło lamp w takie szare dni, gdy jeszcze nie jest na tyle ciemno, by żarówki rozbijały miejski mrok, ale jest już zbyt szarawo, by się bez tych światełek można było obyć.
Poprawił mi dziś humor ten widok, choć nastrój wzbudza raczej melancholijny. I trochę nostalgiczny, bo przypomniałam sobie moją pierwszą jesień na tym wybrzeżu parę lat temu.
Człowiek nauczył się przez ten czas kawał różnych rzeczy o życiu. O świecie, o sobie, o naturze ludzkiej. I tak jak nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, tak z każdym przypływem człowiek zmienia się po troszeczku, nigdy nie zostając na dłużej zupełnie taki sam.
Mam nadzieję, że czas i doświadczenia nie zabrały mi tego, czego nie chciałabym w sobie zmienić, co wolałabym uchronić i pozostawić takim, jakie jest. Będę o to walczyć, tym bardziej świadomie, iż przez ostatnie miesiące (wiele miesięcy) byłam świadkiem tego, jak można to, co najważniejsze i najpiękniejsze w sobie bezpowrotnie utracić, porzucić, zapomnieć.

Dzisiaj rozmawiałam przez telefon z panem, którego wynajęłam wraz z ciężarówką do pomocy w przerowadzce. "Happy... packing" powiedział na koniec.

sobota, 20 sierpnia 2011

słonecznie

No i łapię się na tym, że piszę dziś równolegle na obu blogach... Ale cóż zrobić, gdy po dwóch nijakich tygodniach kręcących się wokół zbierania kartonów, rozkręcania mebli i pakowania rzeczy, dziś przeżyłam taki miły dzień...
Wpadła do mnie A., przyjaciółka jeszcze z liceum, która od niedawna mieszka bardzo blisko (rzut wygodnym pociągiem). Włóczyłyśmy się po mieście, zaglądałyśmy do różniastych sklepików, cieszyłyśmy się słońcem, robiłyśmy zdjęcia (głównie ona, zapalona i zdolna fotografka! pamiętacie zdjęcia z klifów? to jej!).
Wybrałyśmy się na pyszny obiad do knajpki ze zdrową żywnością... świeża jagnięcina, wołowina, kurczak, kasza kus kus, cała masa sałatek, a wszystkiego można było jeść do woli za niewielką kwotę!
Potem zawędrowałyśmy na ogromny pchli targ, gdzie nikt nas nie popędzał i nie marudził ;) A na koniec poszłyśmy na molo powylegiwać się na słońcu.
Wspaniale było się spotkać i spędzić razem dzień, poprawić sobie humor (który u nas obu był w kiepskiej kondycji), rozmawiać bez końca o wszystkim...


Prawdziwa przyjaźń przetrwa każdą próbę, każdą rozłąkę :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Coming out of the darkness...

Moja ulubiona piosenka z repertuaru Stevie Nicks (solowego, bo gdybym miała brać pod uwagę także ten fleetwoodowo-macowy, to byłoby o wiele trudniej!). "Bella Donna". Pierwszy utwór z pierwszego solowego albmu, pod tym samym tytułem.
Zapewne wielu jej piosenek jeszcze nie znam, albo nie znam zbyt dobrze, nie przesłuchałam zbyt dogłębnie, ale ta jedna - od razu trafiła w samo serce i już w nim została.
I chociaż nigdy nazwałabym siebie Bella Donna (a to określenie nie ma tu dosłownego znaczenia), to dzisiaj czuję się jakby Stevie śpiewała nie tylko o sobie, ale także o mnie...

skojarzenia

Jestem w trakcie zmian, w samym ich środeczku.
Mój nowy adres zna już pan z jednego banku i pani z drugiego, a także moja uczelnia i klub fitness. Do kina, gdzie mam kartę stałej filmo-maniaczki, nie udało mi się narazie dodzwonić. W pracy zmienię jak już się przeprowadzę.
Powoli przebieram, rozdzielam, porządkuję rzeczy. Jedna kupka na śmietnik, druga dla organizacji charytatywnej, trzecia dla mnie.

Dzisiaj, wyrywając fotografie ze starych (i pięknych) albumów, uświadomiłam sobie, że ta czynność fizycznie i w przenośni przypomina mi... depilację. Choć osobiśie, dzięki jasnej karnacji i delikatnym owłosieniu, nie muszę regularnie zdzierać wosku z nóg, wiem od znajmoych jak bardzo bolesne jest to doświadczenie... i nigdy nie moża tego załatwić "raz na zawsze". Co jakiś czas coś powraca...
Nieźle się namęczyłam rwąc zdjęcia na drobne kawałeczki, żeby ich przypadkiem ktoś ze śmietnika nie wyciągnął i sobie nie poskładał. Przydałby się kominek, gdzie romantycznie, nostalgicznie i z łatwością mogłabym wszystko spalić.

W nagrodę za wysiłek fizyczny i psychiczny - moje ulubione lody, karmelowe z prażonymi migdałami i lejącym się karmelem. Na kolację była tylko fasolka, więc mogę sobie pozwolić ;)