czwartek, 31 marca 2011

Robi się gorąco!

Niestety nie dosłownie, gdyż tytuł wpisu pogody nie dotyczy.
Notabene - od dwóch dni jest wręcz przeciwnie: zimno, mokro, a mgła taka, że budzę się i od razu wiem, gdzie jestem. Jedno tylko miejsce na ziemi, które może być tak spowite mgłami :)

A gorąco się robi, bo znów coś się dzieje, coś się dziać zaczyna (i mam nadzieję - nie skończy za szybko!) w dziedzinie marzeń i ich spełniania. Chociaż zniechęcona, postanowiłam po raz kolejny spróbować wkroczyć na wyboistą, krętą drogę do mojego celu - studiów doktoranckich. Ponieważ moja orientacja w tutejszym systemie edukacji i szkolnictwie wyższym jest niestety... mglista... postanowiłam wziąć się w garść i zaczerpnąć rady u źródła wysokiej jakości. Miałam z początku wątpliwości, czy to dobry pomysł, ale efekty były warte ryzyka. Mój wykładowca/nauczyciel/opiekun kursu z zeszłego roku pamiętał mnie z zajęć i nawet chciało mu się sprawdzić na stronie uczelni, czy dostałam dyplom z wyróżnieniem :)
Trochę mnie jego mejl podbudował i zachęcił... no i za jego radą pana T. napisałam teraz do jednego z profesorów, który mógłby mi doradzić w doborze studiów, kursu, promotora... Nadziei dużych nie mam (jak to ja - myślowa negatywka), ale zobaczymy. Przynajmniej się czegoś dowiem :)

niedziela, 27 marca 2011

wiosna, a co!

Minął prawie tydzień, a ja tu milczę.
A dużo się działo - na różnych poziomach, w różnych sferach życia. Chyba jednak jeszcze nie do końca przełamałam się, aby pisać dosłownie o wszystkim, są sprawy, które wolę zatrzymać dla siebie. Chociaż, oj tak, o wiele lżej byłoby na duchu, gdyby się tutaj to i owo napisało, wypisało z duszy co w niej siedzi.

Wiosna przyszła na dobre, przesunęłam zegarek i zrobiło się nie tylko cieplej, ale i jaśniej :)
Weekend uznaję za bardzo udany, zaliczyłam tygodniowe porządki, pranie, zakupy, a do tego pobiegałam i pomachałam hantlami na siłowni, poopalałam się w parku nad morzem (tylko trochę i bez wielkich rezultatów, eh), a wczoraj po południu wyskoczyliśmy do kina na podwójny seans. Obejrzeliśmy "Limitless" ("Jestem Bogiem") i "The Eagle" ("Dziewiąty Legion"), oba ciekawe i oba z całkiem innych półek, więc było interesująco (a polskie tytuły do bani, mam nadzieję, że reszta tłumaczenia będzie lepsza):





Tak mi się na koniec przypomniało - gdy wracałam do domu znad morza, spotkałam dziewczynkę na wrotkach, która spytała mnie, po angielsku oczywiście, czy umiem "cośtam" (i tu padło słowo, którego z życiu nie słyszałam, a teraz to nawet nie pamiętam) robić? Zdębiałam, no i cóż, szczerze wyznałam, że nie rozumiem, o co jej chodzi. Wtedy ona spojrzała na swoje wrotki i na rozwiązany trampek. Ha! Czy ja umiem zawiązać buty? Czy umiem robić "laleczki" ze sznurówek? Też pytanie! Z radością jej pomogłam. Gdy byłam w jej wieku też miałam takie wrotki. A zawiązać buty, gdy się stoi na ośmiu kółeczkach, wcale nie jest łatwo!

poniedziałek, 21 marca 2011

Pierwszy dzień wiosny

...a poranek był mroźny. Bliskość morza zostawia o świcie lodowaty odcisk na ziemi. Na szczęście słońce rozgrzewało przemarznięte ulice i trawniki co sił od samego rana.

Jadąc wczoraj autobusem zauważyłam ile drzew okryło się już białymi, różowymi, fioletowymi i żółtymi drobinkami kwiatów... Mój ulubiony wiosenny widok! Jeszcze zapachu bzu mi brakuje, ale na to trzeba jeszcze trochę poczekać...

Z rzeczy małych, codziennych - przez pięć dni nie mieliśmy ciepłej wody ani ogrzewania (przy życiu trzymał nas elektryczny grzejniki czajnik). Gorący prysznic to luksus, którego nie można przecenić... Warto sobie o tym przypomnieć od czasu do czasu, choć sposób był bolesny.

niedziela, 20 marca 2011

książki, czekolada i pełnia księżyca

Właśnie skończyłam czytać "Złodziejkę książek". Teraz będzie pora aby powrócić do drugiej części książki Karen Armstrong, która prosta i szybka w lekturze nie jest, toteż po półmetku zrobiłam sobie przerwę na wyżej wspomnianą opowieść.
Skończyłam ją i smutno mi bardzo. Ciężko teraz, tak na świeżo, ująć zgrabnie w słowa coś, co uszło by za recenzję, opinię. Jestem pod wrażeniem, nie tylko ogólnego zamysłu narratorskiego i kompozycyjnego, ale chyba przede wszystkim - opowiedzianej historii. 500 stron o dojrzewającej dziewczynce, o przyjaźni, niespełnionej miłości, dobroci, odwadze, okrucieństwie, słowach.
Dawno mi się to nie zdarzyło, bym musiała topić żal w czekoladzie. "Złodziejka książek" na długo zostanie w pamięci.

No tak. I piękny księżyc jest dzisiaj. Ogromny. Aż morze odpłynęło od brzegu, obnażając kilka metrów mokrych kamyków. (a właśnie - zastanawialiśmy się dzisiaj, gdzie odpływa morze podczas odpływu?)
Nastrój melancholii. Tęsknoty za zrozumieniem istoty człowieka. Nieogarnione stworzenie, piękne i obrzydliwe, zachwycające i przerażające. Nosi w sobie ślad zwierzęcia i znamię anioła.

piątek, 18 marca 2011

sobota, 12 marca 2011

Sobota wieczór

Mój ulubiony dzień tygodnia. Można się wyspać. Zjeść spokojnie śniadanie. Jajka na miękko! Pójść na spacer. Wypić kawę z karmelem i zjeść ciacho z cynamonem. Nie spieszyć się.
Dzisiaj obudziło mnie słońce. Co prawda, zanim uporałam się z cotygodniowym sprzątaniem poszło sobie za chmury, ale i tak wyszłam z domu by nacieszyć się sobotnim luzem. (Nie żeby mój Narzeczony wykorzystywał mnie do robót domowych... Po miesiącach pertraktacji osiągnęliśmy sprawiedliwe w naszym mniemaniu porozumienie - raz w weekend sprzątasz Ty, raz ja. No i dziś była moja kolej.)
Cieniem na tym dniu kładły się nie tylko chmury na niebie. Wiadomości płynące zza oceanów przynoszą smutek i bezradność. Przerażenie siłą natury i kruchością najbardziej rozwiniętego jej elementu...
Usypia mnie szum kaloryferów i szum deszczu za oknem.

piątek, 11 marca 2011

Coś o mnie

Do tej zabawy zaprosiła mnie uriel. Zabawa polega na napisaniu o sobie kilku małych "tajemnic", których tu jeszcze nie ujawniłam... Hehe, trudno chyba nie będzie, bo to dopiero piąty wpis na tym blogu, a nie jak na drugim, po angielsku - trzysta sześćdziesiąt któryś...
Spróbuję. Napiszę to, co mi pierwsze wpadnie do głowy i zobaczymy co z tego wyjdzie :)

1. Uwielbiam kino. Niekomercyjne, autorskie. Może być także kino mainstreamu, ale na wysokim poziomie. Uwielbiam odkrywać perełki w gąszczu mało znanych tytułów, które wyświetla się tylko na festiwalach albo w kinach studyjnych... Szczególnie lubię filmy z Iranu, Korei, Rosji, Skandynawii (włączając Islandię), Francji, amerykańskie kino niezależne...

2. Gdy miałam mniej-więcej 5 lat, nauczyłam się czytać i pisać (kochana Mama była ze mną w domu i bardzo mi w tym pomogła!), i od tej pory chciałam zostać pisarką - i to taką sławną :) Marzenie zostało do dziś. Pisałam trochę wierszy, trochę krótkiej prozy. Potem ruszyłam w dziennikarstwo - felietony, recenzje, reportaże. Teraz jest blogowanie, i to na dwie ręce. Może kiedyś, w końcu, będzie i wymarzona, prawdziwa książka...

3. Mój Narzeczony jest Persem :) Jest bardzo dobrym, inteligentnym i ambitnym człowiekiem, a ponad wszystko niezłomnym optymistą, cierpliwym i wytrwałym, dzięki czemu udało się nam w ogóle odnaleźć na tym globie.

4. Moją pasją jest religioznawstwo i bardzo chciałabym kontynuować naukę, rozwój w tym kierunku... Przez ostatnie dwa lata studiowałam eksternistycznie i w tym miesiącu otrzymam Diploma in Religious Studies (z wyróżnieniem!). Chciałabym kiedyś mieć wystarczająco dużo czasu i pieniędzy, aby zrobić doktorat... Póki co, czytam, czytam, czytam. Czuję, że wiedza na ten temat pozwala mi bardziej zrozumieć samą siebie, nastawienie ludzi do sacrum, życia i śmierci, istotę człowieczeństwa, zmiany jakie dokonały się na świecie w przeciągu wieków...

5. Uff, mniej poważnie proszę. Mój ulubione owoce to zawsze i wszędzie: czereśnie i melony. Melony muszą być porządnie dojrzałe, pięknie pachnieć... Przypominać południową Francję, gdzie latem wybieraliśmy je na targu w uroczych miasteczkach :) Najlepsze są schłodzone, i świetnie smakują z plasterkami szynki parmeńskiej! A czereśnie, ach... przynoszą na myśl wszystko co najlepsze: słońce, lato, wakacje, morze, radość i beztroskę, słodycz życia...



6. Słowo "przyjaciel" traktuję z ogromnym szacunkiem i ostrożnością. Przyjacielem jest ktoś bardzo bliski i ważny, przez całe życie. Prawdziwych przyjaciół mam niewielu, a jednym z nich zawsze była i będzie moja Mama.

7. Jedna z moich przyjaciółek za niecały miesiąc przeprowadza się na stałe do Tajlandii i być może już nigdy jej nie zobaczę, a przynajmniej nie prędko...

8. Kiedyś nie cierpiałam oliwek, a teraz je uwielbiam. Mmmm... pycha.


9. Chciałabym pojechać kiedyś do Nowej Zelandii. Tak - na sam koniec świata :)


10. Płaczę na filmach, na których inni nie płaczą i nie spodziewaliby się zapewne, żeby ktoś płakał. Płakałam trzy razy w ciągu filmu "Odlot" ("Up") i dwa razy na "Gdzie mieszkają dzikie stwory" - raz podczas filmu i drugi po projekcji, gdy mój Narzeczony zapytał czemu płakałam, i próbowałam mu wytłumaczyć... No i płaczę za każdym razem gdy oglądam "Kolory raju" i "Hair".

No i jak to wygląda? Pewnie mogłabym dorzucić garść dziwactw, ale tak jakoś teraz nie mogę sobie żadnych przypomnieć ;)

środa, 9 marca 2011

A jednak

Dostałam wczoraj życzenia z okazji Dnia Kobiet. Nie kwiaty, ale mimo wszystko - kartkę i czekoladki (a ściśle mówiąc - Kitkata:)). Zważywszy na to, że mój zapracowany Narzeczony wrócił wczoraj z pracy przed godziną 22ą, a o Dniu Kobiet dowiedział się pewnie w drodze powrotnej z fejsbuka (moja Siostra umieściła zdjęcie pięknych tulipanów, które dostała od swojego chłopaka), to muszę przyznać, że bardzo się postarał :)


PS A naleśników nie było, bo dla samej siebie nie chciało mi się robić, a 22.00 to zdecydowanie za późno na taką kolację :) Była za to zupa pomidorowa i mega czereśnie na deser :)

poniedziałek, 7 marca 2011

Na dobranoc

Piosenka duetu Buckingham Nicks (poniższe wykonanie pochodzi już z albumu Fleetwood Mac). Piękna muzyka i piękna treść.... I jak ich nie kochać?

PS Klipu nie ma - jest tylko piosenka. Bo ma być do wsłuchania się, a nie do gapienia ;) A tak na serio, to nie znalazłam po prostu lepszej wersji na youtube.

Mały update - video zostało usunięte... więc zamieszczam inną wersję ;)

Świętowanie

Jutro Dzień Kobiet. Komunistyczne święto postkomunistycznego państwa. A ja znowu nie dostanę kwiatka. No bo tutaj nie było komunizmu i nie było przymusu aby paniom wręczać goździka do góry ogonem 8. marca... No i tak jakoś smutno mi będzie, bo się przyzwyczaiłam przez te młode lata...
A teraz to nawet życzeń mi nikt nie złoży - chociaż, może jak zadzwonię do domu, to złożymy sobie z Mamą nawzajem :) Ale nie ma na co narzekać, są piękniejsze tradycje i święta do świętowania - a kobiety należy wielbić i doceniać codziennie. I już.
Za to jutro mamy tu Święto Naleśnika - czyli Tłusty Wtorek. To, że ten dzień się zbliża, można poznać i bez kalendarza. W każdym okolicznym sklepie nagle na półkach pojawiają się składniki na naleśniki w zwiększonych nakładach, z syropen klonowym na czele (chociaż to nie składnik, tylko dodatek!). A już całkowitym królem sklepowych półek tutejszych leniuchów jest mix naleśnikowy - gotowy płyn (papka?) w plastkiowej butelce, który można od razu zaaplikować na patelnię... Ot, syndrom nowoczesnego, zabieganego społeczeństwa.
A ja nie wiem jeszcze czy zrobię naleśniki... bo też zabiegana jestem, i to dosłownie czasami :) Jutro po pracy wracam do domu, przebieram się, plecaczek, trampki, i lecimy na siłownię na zajęcia. 45 minut na rowerku w rytmie hitów disco - i już nie muszę zarywać nocy w klubach żeby się wytańczyć, hehe. Tak więc naleśniki, hmm... zobaczymy... w końcu to nie moje święto ;)

sobota, 5 marca 2011

Dobry wieczór

No to zaczynamy.
Witam każego, kto tu zajrzał/zagląda/będzie zaglądać, czy przez przypadek, czy z mojego bloga na zwierciadle, czy też z bloga na bloggerze...
Jakoś tak od kilku dni nie mogłam się zebrać na pierwszy wpis. A to raz spędziłam cały wieczór na zorganizowanie oprawy wizualnej tejże stronki (jeszcze trzeba nad tym troszkę popracować), a to byłam tak zmęczona, że nawet tu nie zajrzałam... Dziś z kolei - masa rzeczy do zrobienia, no ale jest już wieczór i można coś napisać.
To zaskakujące, z jaką lekkością pisze mi się po polsku (ha ha!), w porównaniu z angielskim blogiem oczywiście. Tylko polskie literki nie wychodzą tak gładko, bo muszę używać klawisza, który nie bardzo podchodzi mi... pod palec :) Ale przyzwyczaję się :)