środa, 30 listopada 2011

3 minuty

Z wczorajszego koncertu.
Było głównie ostro, rockowo i metalowo, ale tu wrzucam coś spokojnego i wzruszającego...



Ech, chwile warte zapamiętania...

A ja tymczasem wskakuję do łóżka opatulona w szalik i kontynuuję intensywne leczenie przeziębienia. Notabene dziejsze 2,5-godzinne stanie w korku (z powodu kolejnego wypadku na mojej trasie do domu) na pewno nie pomogło w powstrzymaniu rozwoju choróbska...

A to moje ulubione zdjęcie z koncertu, hehe

poniedziałek, 28 listopada 2011

i kolejne dni...

A poza tym, poza tym... już prawie dwa miesiące cieszę się nowym szczęściem, odnalezioną radością i ciepłem... Uzmysławiam sobie jego bezmiar powoli, codziennie po trochu i coraz bardziej... i trochę mnie przeraża odkrycie, że można poruszyć tak głęboko ukryte struny uczuć, że nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich istnienia...

Jakby tego było mało to jeszcze dodam, że wczoraj (niedziela) znowu były łzy, i to o wiele więcej. A więc nie był to przypadek. Ani jednorazowa akcja. Temat nie jest zamknięty, wręcz przeciwnie, otwiera się coraz szerzej jak otwiera się moje serce, by w końcu przyjąć trochę światła z góry.

Moja wdzięczność nie ma końca, a lista "wdzięcznościowa" chyba zacznie się wydłużać w nieskończoność!

"Jeden dzień" i jutro

Obiecałam, więc piszę, choć czuję oddech upływającego zbyt szybko czasu na moich plecach...

Cóż, tak to się zdarzyło, że najpierw obejrzałam ekranizację, a potem dopiero sięgnęłam po książkowy oryginał. Krótko i prosto: zdecydowanie polecam. Piękna historia, napisana żywym językiem prawdziwego świata i bohaterów z krwi i kości. Perypetie Emmy i Dextera czyta się z zapartym tchem i gdyby książka nie liczyła ponad 400 stron, można by ją połknąć w... jeden dzień ;) Autor opisuje nietypową historię przyjaźni wybierając i opisując urywki z życia dwójki bohaterów przez prawie 20 lat. Jest raz wesoło, raz smutno, czasem poważnie, czasem romantycznie... Co tu dużo więcej pisać! Do czytania!

O filmie już chyba wspominałam wcześniej... Po przeczytaniu powieści sięgnęłam po ekranizację raz jeszcze. Nadal uważam ją za udaną i swoiście piękną, ale już nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak za pierwszym razem, gdy nie znałam jeszcze książki. Teraz film jest dla mnie jedną z możliwych interpretacji, jedną z wersji tej historii, które można stowrzyć, ulepić, sfilmować, czerpiąc z ogromnego bogactwa książki.

No i to tyle chyba... jestem oczywiście ciekawa Waszych wrażeń! A póki co zmykam, bo jutro wielki dzień - koncert Alter Bridge, już nie mogę się doczekać!

Tu mały smaczek:

                       

czwartek, 24 listopada 2011

w końcu!

Esej wysłany!
Do tego moje maleńkie królestwo wysprzątane.
Nawet pranie zrobiłam.
I na siłowni byłam (to dwa razy w tym tygodniu!).
Paznokcie pomalowane, wszystkie dwadzieścia.
Mikołajowa paczuszka przygotwana do wysłania za morze.
Jutro piątek... Po 16.30 słodka wolność :)

Życzę Wam udanego weekendu, pod każdym względem! Posyłam uśmiechy zza ekranu mojego lapka :D

PS Ach, no i "Jeden dzień" skończyłam :) Wpis o moich wrażeniach już wkrótce :)

poniedziałek, 21 listopada 2011

plany, plany

Wygląda na to, że grudzień zapowiada się w tym roku wesoło i bardzo imprezowo...

Pierwszy piątek grudnia - urodziny kumpla z pracy J. i obowiązkowe karaoke. Obiecałam mu już specjalnie wydanie jego ulubionego kawałka - "Africa" ;)

Drugi piątek - wielka impreza firmowa, podczas której wręczane są nagrody dla pracowników, przyznawane w tym roku w dziesięciu kategoriach. Będzie uroczysta kolacja i nawet czerwony dywan... Zazwyczaj daruję sobie tego typu wyjścia, ale w tym roku ulegałam namowom... i musiałam uzupełnić garderobę o sukienkę, buty i torebkę :)

Trzeci piątek - jakby było mało, to tego dnia mamy wolne od południa i całą grupą idziemy na świąteczny lunch... a co potem, to zobaczymy ;)

A póki co próbuję się skupić, spiąć i zapiąć, bo esej napisany do połowy ledwie, a chciałabym mieć już to z głowy... No i poza tym tyle innych rzeczy do zrobienia! A i o blogu nie można zapominać ;)

Na szczęście w miniony weekend naładowałam baterie, więc naergetyzowana i pełna poztywnych emocji, ruszam do boju!

sobota, 19 listopada 2011

...

Popłakałam się. Ba, poryczałam.
Załkałam, zawyłam ze szczęscia. Tamy radości pękły i wypuściły potoczki łez.
W takich chwilach jak ta chce się żyć wiecznie, po prostu trwać...

wtorek, 15 listopada 2011

boksowanie

A dziś, całkiem niespodziewanie, miałam pierwszą lekcję tajskiego boksu... I bardzo mi się podobało! Co prawda trochę jestem poobijana tu i ówdzie, mam obolałe udo i troszkę spuchniętą kostkę (to od kopniaków - w dodatku to nie mnie kopano, tylko ja kopałam!), ale na buzi ogromny uśmiech. Wątłe nadgarstki wytrzymały dzielnie w bandażach i rękawiach. Satysfakcja ogromna, radość wielka. Chcę jeszcze i jeszcze!

Oczywiście w związku z powyższym esej nie zwiększył zbytnio swej objętości, ale... mam czas do następnego czwartku, więc jakoś dam radę... no bo muszę! ;)

poniedziałek, 14 listopada 2011

dedlajny...

Czyli terminy!
Zielona herbatka (już któraś z rzędu) stoi przy łóżku, pół paczki orzechów wciągniętych bez opamiętania... No, trzeba wziąć się w garść i w końcu przysiąść do eseju. Paraliżuje mnie to zadanie, poprzeczka wydaje się być postawiona o wiele wyżej niż ostatnio, a ja wydaję się sobie takia głupiutka i niewyedukowana... A przecież jestem dopiero w procesie, w ciągu mojej edukacji!

Pozostaje mi modlić się o wyrozumiałość pasa psora, który już niedługo będzie czytał moje wypociny. No i oczywiście, zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby się za te wypociny za bardzo nie wstydzić.

Poza tym jednym stresem szara jesienna rzeczywistość nie jest taka zła. Nawet poniedziałkowy poranek w autobusie może być całkiem znośny, gdy niesie się w sobie wspomnienie minionego weekendu :)