czwartek, 29 marca 2012

moje pierwsze wyróżnienie!

Wyróżnienie dostałam od Anuszki i bardzo dziękuję!!!



A sama przyznaję je Gosi :)

było lato!

Piękna pogoda trwa, a ja... po kilku dniach cieszenia się słońcem i wolnością tu na miejscu, wyleciałam na krótki urlop tam, gdzie ciemno, zimno i mokro (czyli do domu!). Chyba pierwszy raz baaardzo mi się nie chciało... No i czemu się dziwić - dziś zamiast błękitnego nieba i śpiewu ptaków obudził mnie deszcz. A zamiast wygrzewać się na plaży będę ogrzewać się herbatą...

Ale podobno już weekend na mojej wyspie ma być zimny i pochmurny, a po cichutku mam nadzieję, że słońce wróci wraz ze mną ;) Póki co, wysypiam się - bo ostatnio kiepsko z tym było - i wspominam tę parę dni z niewidzianą od pięciu lat I. Kupa czasu, a my takie same. Tak jak wtedy, gdy pierwszy raz się poznałyśmy, gdy mieszkałyśmy razem przez 3 tygodnie, by potem rozstać się na tak długo. I kto wie, czy wkrótce los tak wszystkiego nie poukłada, że będziemy widywać się o wiele częściej???


poniedziałek, 26 marca 2012

coś nie do opisania

Niesamowite rzeczy dzieją się czasami. Rzeczy, w które z reguły nie wierzymy, uznajemy na głupoty, za totalne przegięcie... aż w końcu trafi na nas, i co wtedy? Jak można zaprzeczać, stojąc twarzą w twarz z prawdą, ze słowami usłyszanymi na własne... uszy?

Piękne rzeczy się dzieją i czuję, że moje pokaleczone serce i moje postrzeganie siebie i świata mogą zostać uleczone. Napisałabym więcej, ale tak brak mi słów dziś rano...

Tak naprawdę to nigdy nie wierzyłam w cuda. I masz. Bum. Teraz nawet nie muszę wierzyć. Bo teraz po prostu wiem.

Z innych takich...
Na niedzielne śniadanie przygotowałam dawno zarzucony przepis, moją specjalność - żytnie placuszki z jagodami. Specjalnie dla I., na osłodę, była bita śmietana :)


Sezon wycieczkowy w tym roku został już otwarty, pięknie zainagurowany spacerem po klifach Seven Sisters... I. była zachwycona widokami, ale obie padałyśmy na nosy, bo nadałyśmy sobie niezłe tempo!



A wieczorem złapałyśmy stopa do miasta, bo spóźniłyśmy się na autobus! Byłam maksymalnie wkurzona, zrezygnowana i zdesperowana. Szczęka mi opadła, gdy po około 3 minutach jakieś autko zjechało na przystanek i w 20 minut byłyśmy w centrum! A potem było już tylko lepiej... :)

piątek, 23 marca 2012

Śpiew jest dobry na wszystko

Nawet jeśli śpiewanie wychodzi nam tak sobie... Bo po prostu czasami trzeba, jak to mówią na tutejszej ziemi (i jak zachęcały moje kumpele wczoraj wieczorem) - let it all out...

Bo, jak się okazuje, nawet jeśli na pozór nasza codzienność to zero kłopotów, porażek i smutków, i mniej lub bardziej, ale raczej zadowolone jesteśmy z każdej sfery naszego życia, to gdzieś tam głębiej, pod powierzchnią, kryje się coś, co czasem trzeba z siebie wykrzyczeć, wyśpiewać, wynucić, wyrzucić...

Dlatego też w sumie nie zdziwiłam się, gdy zgodnym chórem wszystkie sześć wyłyśmy "I will always love you" Whitney Houston, "Unbreak my heart" Toni Brazton i "Someone like you" Adele... a wcześniej to tak trochę sobie myślałam, że to tylko ja tak mam :)

Tak więc w skrócie: wczorajszy wieczór = 3 bite godziny śpiewania, tanecznych podrygów i kolorowych drinków ;) a wszystko w towarzystwie wspaniałych kobietek :)

Nasz song-lista była dłuuuga, pieczołowicie przygotowywana przez kilka dni :) I do tego dałyśmy radę bez utraty głosu. Jestem z nas dumna!

środa, 21 marca 2012

trochę fajnej muzyki

W ostatni piątek obejrzałam "We Bought a Zoo" ("Kupiliśmy Zoo"). Film dość rozczulający, bardzo sympatyczny, no i tyle... :) Ale muzyka urzekła mnie totalnie i podejrzewam, że jest w co najmniej 50% odpowiedzialna za filmowe wzruszenia.

Tu mała dawka:


A ja mykam to mojego biurka, do sterty kalek i papierów. Zakupiłam sobie komplet kredek drewnianych i takich woskowych, do tego markery i kolorowy papier... no i projektuję koszulkę na zaliczenie ;)

wtorek, 20 marca 2012

:)


Moja kochana A. wybiera się na zumbę :)

piątek, 16 marca 2012

moja lista osobista

Na piątkowy wieczór...
Ćwiczę się w byciu wdzięczną. A dziś jestem wdzięczna za:
- młodość i cały dany mi czas, niezależnie od tego ile mi go zostało
- zdrowie, siłę, energię
- wolność, marzenia, możliwości
- emocje, uczucia, myśli, rozmowy, spotkania
- wszystkie okruchy mądrości i życzliwości jakie znajduję po drodze

I to jest dobry początek weekendu :)

czwartek, 15 marca 2012

przeczytane

"Jeśli człowiek nie sięga dalej niż na wyciągnięcie ręki, to po co nam niebo?"

niedziela, 11 marca 2012

że przyszła wiosna

Zdjęcie zrobiłam w ostatnią środę. Proszę bardzo, świat już kwitnie...

piątek, 9 marca 2012

zaczęło się i się skończyło

Czekoladkami. Moimi ulubionymi, z Montezumy.

Te, które otrzymałam dzisiaj, w czterech "smakach", zostały własnoręcznie (czy raczej własnomyślnie) wybrane przez osobę, która mi je sprezentowała. Na przeprosiny. Bardzo miły gest, bardzo zaskakujący. I - nie z powodu samych czekoladek, ale gestu - w sumie lepiej się teraz czuję, bo nie gniotę, nie chowam w sobie urazy, żalu, złości. Odczułam dziś zrozumienie z drugiej strony i chęć pojednania. I nie czuję się już tak, jakbym jeszcze chciała o czymś powiedzieć, że pewne sprawy zostały nierozwiązane. Jest czysto, jasno i spokojnie.

Ale z drugiej strony nie pomaga fakt, że takie czekoladki (tyle że wszystkie jednego rodzaju, zapakowane jeszcze w fabryce) otrzymałam kilka miesięcy temu, a raczej znalazłam w szufladzie...


Tamten dzień i dzisiaj dzieli nieco ponad cztery miesiące, a czuję się jakby przepaść czasowa nie miała końca. Doświadczenia tej jesieni i zimy mogą pokryć kilka lat mojego spokojnego, monotonnego czasami, żywotka...

Co będzie dalej? Zobaczymy. Niestety nie jestem w stanie wyłączyć mózgu, bezustannego myślenia, analizowania, kombinowania, chociaż bardzo bym chciała. Choć, gdy uda mi się wyciszyć umysł, pojawia się zagrożenie, że serce zacznie mi brykać :)

Naiwnie mam nadzieję, że upływający czas rozmaże, zmyje, zatrze... znieczuli. Czy kiedykowiek jednak będę w stanie wrócić do błogiego stanu z zeszłorocznych, letnich miesięcy? Spokoju po pół roku burzy? Coś mnie los nie oszczędza... Trzymam się moich złotych myślątek i czekam na światło.

A przy okazji światła. Wyszłam z pracy i doznałam szoku, myślałam że za wcześnie opuściłam budynek. Bo JASNO było! Jak fajnie :) W tym roku jakoś przyzwyczaiłam się do mrocznych popołudni tak bardzo, że dłuższe dni budzą totalne, radosne zdziwienie...

niedziela, 4 marca 2012

a nic...

I już kolejna niedziela?
Cytatu na razie nie będzie, bo książkę porwała koleżanka. I dobrze :)

W tym tygodniu, hmmm...
- zumba po raz kolejny i oj, pierwszy raz poczułam taki ból tyłeczka następnego dnia! ;)
- do tego zapisałam się na lekcje tańca (zawsze chciałam spróbować, a świetna zniżka - 75zł za 11 lekcji, po 90 minut każda - była decydującym impulsem) - czeka mnie mieszanka klasyki, salsy, hip hopu, jive'a i tanga!
- obejrzałam "The Vow" ("I że cię nie opuszczę") i oczywiście popłakałam się jak na mnie przystało...
- wróciłam na basen :)
- przeszukałam cały pokój (i przy okazji posprzątałam), aby znaleźć moje ulubione okulary przeciwsłoneczne... i nie znalazłam :(
- przy okazji rozwaliłam sobie zamek w kurtce zimowej, a od poniedziałku wraca mróz (dobra robota, Aga!)
- piątkowy wieczór zaczął się okropnie i okrutnie, ale na szczęście zakończył się karaoke w pobliskim pubie i świetną zabawą

Jestem definitywnie w samym środku procesu, który nazwałabym "umysł i zdrowy rozsądek próbuje obezwładnić i uspokoić serce". Na razie walka jest zacięta!
Zdarza mi się jeszcze produkować niekontrolowane potoki łez, zwłaszcza gdy słyszę/słucham smutnawych piosenek o miłości (wtedy płaczę nawet w autobusie i nieważne czy ktoś widzi, czy nie).
Ale: zrobiłam sobie wirtualną (nie w internecie, a w głowie!) listę rzeczy, za którymi NIE tęsknię... a było ich kilka. Doszłam do wniosku, że nawet gdy byłaby tylko jedna taka - gorzka, trudna, bolesna i nierozwiązywalna sprawa - i tak zatrułaby pozostałą słodycz.

Złota myśl, której się trzymam kurczowo (taka przeze mnie wykombinowana):

Im więcej cierpienia za nami, im dłużej się ono ciągnie, tym mniej bólu zostało nam do przeżycia i w końcu będzie dobrze. Im więcej, tym mniej - mniej do końca.

No i to genialne (choć jakże głupiutkie) powiedzenie z filmu "Best Exotic Marigold Hotel":

Everything will be alright in the end. So, if it's not alright, it is not yet the end.

Za oknem leje. Robię szkice na zajęcia z projektowania. A potem lecę do kina na potrójny seans :)))