piątek, 9 marca 2012

zaczęło się i się skończyło

Czekoladkami. Moimi ulubionymi, z Montezumy.

Te, które otrzymałam dzisiaj, w czterech "smakach", zostały własnoręcznie (czy raczej własnomyślnie) wybrane przez osobę, która mi je sprezentowała. Na przeprosiny. Bardzo miły gest, bardzo zaskakujący. I - nie z powodu samych czekoladek, ale gestu - w sumie lepiej się teraz czuję, bo nie gniotę, nie chowam w sobie urazy, żalu, złości. Odczułam dziś zrozumienie z drugiej strony i chęć pojednania. I nie czuję się już tak, jakbym jeszcze chciała o czymś powiedzieć, że pewne sprawy zostały nierozwiązane. Jest czysto, jasno i spokojnie.

Ale z drugiej strony nie pomaga fakt, że takie czekoladki (tyle że wszystkie jednego rodzaju, zapakowane jeszcze w fabryce) otrzymałam kilka miesięcy temu, a raczej znalazłam w szufladzie...


Tamten dzień i dzisiaj dzieli nieco ponad cztery miesiące, a czuję się jakby przepaść czasowa nie miała końca. Doświadczenia tej jesieni i zimy mogą pokryć kilka lat mojego spokojnego, monotonnego czasami, żywotka...

Co będzie dalej? Zobaczymy. Niestety nie jestem w stanie wyłączyć mózgu, bezustannego myślenia, analizowania, kombinowania, chociaż bardzo bym chciała. Choć, gdy uda mi się wyciszyć umysł, pojawia się zagrożenie, że serce zacznie mi brykać :)

Naiwnie mam nadzieję, że upływający czas rozmaże, zmyje, zatrze... znieczuli. Czy kiedykowiek jednak będę w stanie wrócić do błogiego stanu z zeszłorocznych, letnich miesięcy? Spokoju po pół roku burzy? Coś mnie los nie oszczędza... Trzymam się moich złotych myślątek i czekam na światło.

A przy okazji światła. Wyszłam z pracy i doznałam szoku, myślałam że za wcześnie opuściłam budynek. Bo JASNO było! Jak fajnie :) W tym roku jakoś przyzwyczaiłam się do mrocznych popołudni tak bardzo, że dłuższe dni budzą totalne, radosne zdziwienie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz