poniedziałek, 31 października 2011

łza

No i znowu poniedziałek, ale mam dobrą wiadomość - miniony weekend był jednym z tych mega-udanych... Spędziłam go w towarzystwie kochanych ludzi, spacerując, rozmawiając, gotując, śmiejąc się, dyskutując, oglądając zdjęcia i filmy, zwierzając się...
A na "deser" zafundowałam sobie w niedzielę całkiem nowe przeżycie - wizytę na nabożeństwie w kościele ewangelickim... W sumie to wiedziałam czego się spodziewać, w końcu mam ten Diploma in Religious Studies :) Mimo wszystko muszę przyznać, że trochę się zdziwiłam... Nie żebym byla w szoku, ale jednak było naprawdę inaczej. Nie lepiej, nie gorzej, po prostu inaczej.

Trudno mi póki co oceniać, czy coś jest lepsze czy gorsze, czy bardziej lub mniej właściwe... na razie zbieram i układam w głowie pierwsze wrażenia. Ludzie byli ogromnie sympatyczni, a podczas modlitwy o wiele bardzie otwarci i szczerzy... w zestawieniu z obrazkami z kościoła katolickiego ciarki przechodziły mi po plecach. Mimo wszystko nie byłam w stanie dać się całkowicie ponieść żywiołowi ewaneglickiego uwielbienia, mając gdzieś głęboko w pamięci te wszystkie - w moim osobistym odczuciu - "przegięcia", o których czytałam i do których podchodzę dość sceptycznie...

W każdym razie... łza się w oku zakręciła, a nawet potoczyła po policzku i skapła z nosa. Nie bardzo rozumiem jak to się stało, i chyba rozumieć tego nie trzeba. To dobry znak.

Jestem dziś wdzięczna i pełna radości, którą chcę się dzielić. Zbiera się we mnie siła na kolejne dni i wyzwania.
I to jest dobry początek tygodnia!

czwartek, 27 października 2011

niespodzianki

Uff, w końcu wzięłam głębszy oddech po powrocie na wyspę... A powrót był całkiem przyjemny i obfitujący w niespodzianki, które zaczęły się pojawiać już w poniedziałek wieczorem i przewijały się przez cały wtorek. W dużym skrócie:
- ktoś na mnie czekał na dworcu, a było już ciemno, zimno i lało jak z cebra...
- ktoś na mnie czekał w domu, choć było bardzo późno, i nawet zrobił kubek herbaty przed północą
- następnego dnia rano, gdy siedziałam już za biurkiem w pracy i powoli się budziłam, ktoś przyniósł mi ogromny bukiet kwiatów (i przez cały tydzień słyszę pytanie z różnych stron czy to moje urodziny haha)

- ponieważ był to dzień urodzin naszej Australijki K., J. zrobiła piękny tort, zapaliliśmy świeczki w kuchni i z zaskoczenia odśpiewaliśmy "Sto lat" (czy raczej "Happy birthday") naszej solenizantce


- tego samego dnia podczas lunchu dostałam jeszcze dwa prezenty (i w tym momencie koleżanki stwierdziły kategorycznie, że jestem rozpuszczona)
- późnym popołudniem, gdy dzień w pracy miał się ku końcowi, zadzwoniłam do klienta i dokonałam rzeczy jak na moje standardy niebywałej - ogólnie rzecz ujmując przeszłam sama siebie, za co otrzymałam następnego dnia rano oklaski od całego zespołu
- tegoż samego późnego popołudnia J. dowiedziała się, że dostała wymarzoną pracę i zaczyna od poniedziałku - przenosi się tylko na inne piętro, ale i tak będziemy tęsknić... ale oczywiście cieszę się ogromnie z jej sukcesu!

A po wtorku szybko przyszła środa, a dziś już czwartek, a jutro już weekend i masa planów... Tylko kiedy mam znaleźć na to wszystko czas??? Chyba przestanę spać...

sobota, 22 października 2011

przyjemności

Chwilowe, ulotne, wakacyjne... i bardzo grzeszne! ;) No bo któż to widział aby w tym wieku objadać się goframi???
No ale ale, raz na rok chyba można, zwłaszcza że trudno się oprzeć takim pysznościom domowej roboty, cieplutkim, z jagodami bądź wiśniami na wierzchu...
Słodki początek weekendu, a w poniedziałek wieczorem pomykam już na lotnisko...




wtorek, 18 października 2011

znak czasów ;)

Taki mały, maluteńki. Aż się głośno sama z siebie zaśmiałam, gdy myśl do końca wybrzmiała w mojej głowie...

Wchodzę dziś rano na fejsa i co widzę - mój nowy facet napisał, że lubi ("Lubi"!) Stevie Nicks. Oficjalnie, na fejsie, Stevie Nicks, on, ojej, jak fajnie! Nooo, myślę, to teraz na serio stał się dla mnie kandydatem na męża! ;)

Dzień zaczął się więc optymistycznie, bardzo wesoło i trochę refleksyjnie też... bo przypomniała mi się rozmowa z koleżanką, która ironicznie stwierdziła o swoim związku - "so it's official only now because it's on facebook?" No, trochę tak, niestety czy stety...

Na portalach społecznościowych jedni wywlekają całą swoją prywatność, inni dzielą się tylko tym, czym chcą, jeszcze inni po prostu tam są, by mieć jakiś kontakt ze znajomymi. Ale tych ostatnich jest raczej niewielu (jeśli już to wolą w ogóle konta na fejsie czy "nk" nie zakładać), chyba dlatego że człowiek to taka istotka z jednej strony ciekawska, towarzyska, która lubi i chce wiedzieć, co u innych słychać i co w trawie piszczy, a z drugiej strony nie wytrzyma długo i sama dzieli się tym, co cieszy, bawi, boli, interesuje, wzrusza - tym, co ważne...

No dobra, dość rozmyślań, czas na śniadadanie!

poniedziałek, 17 października 2011

słońce

W końcu wyszłam z domu i jestem przeszczęśliwa :) Krótki spacer, ale zawsze coś. I czuję się też nie najgorzej :)
Mimo mrozu, piękne słońce jest dla mnie pokusą nie do odparcia. A o 10.30 było zaledwie 7 stopni ciepła!


Tymczasem szary kotek, mój nowy przyjaciel i towarzysz podróży, wypoczywa sobie zawinięty w mój sweter :)

niedziela, 16 października 2011

urlop

Trzeci dzień urlopu, "home sweet home" i takie tam... a choróbsko nie mija. I jak tu się cieszyć wypoczynkiem??? Po prostu uwielbiam być przeziębiona, zwłaszcza gdy chcę zrobić tak wiele rzeczy, albo przynajmniej być "na chodzie" i mieć dużo energii... albo choć trochę energii! A póki co, siedzę na tyłku i wzdycham... No dobra, dzisiaj zdołałam pomalować paznokcie - osiągnięcie dnia!

Jutro muszę wyjść z domu, bo zwariuję. Nawet jeśli zaowocuje to anginą. Trudno. A dzisiejszy wieczór upłynie mi na czytaniu o rozdziale państwa i religii w Indiach w XX wieku, a zwłaszcza na temat prób stworzenia ujednoliconego prawa cywilnego dla obywateli Indii, którzy są wyznawcami różnych religii. Fascynujące ;)

Pociesza mnie jedynie fakt, że dzięki temu przymusowemu siedzeniu nad książkami podczas urlopu, po powrocie do pracy będę miała trochę więcej luzu wieczorami, trochę więcej czasu na sport, kino i randki :)

Pozdrawiam chorobowo, urlopowo i domowo ;)

piątek, 7 października 2011

muzycznie

No a teraz, jak obiecałam wcześniej, kilka słów o Brooke Fraser. Odkryłam tę bardzo utalentowaną i uroczą (jak się okazało podczas koncertu) Nowozelandkę całkiem przypadkiem - wybrałam się na koncert Cary'ego Brothersa, a ona występowała tego samego wieczoru, bo jak się okazało, wybrali się razem w całą trasę po Europie.

Między pracą, siłownią a nauką udało mi się pobuszować w sieci i posłuchać jej utworów nie tylko z nowego albumu "Flags", ale także z wcześniejszych - wydanego w Stanach w 2008 "Albertine" (tytuł to imię jednej z sierot, które Brooke poznała podczas swojej podróży do Rwandy), oraz debiutanckiego "What to do with daylight", który ukazał się gdy Brooke miała 19 lat i zdobył w Nowej Zelandii status ośmiokrotnej (!!!) platyny.

Jak wspomniałam już wcześniej, oboje Cary and Brooke stworzyli piękny klimat podczas koncertu i sprezentowali nam niezapomniany wieczór. Maleńka dawka muzyki Brooke dla Was, ja tymczasem zasiadam do ogromniastej porcji czytania - wspaniały sposób na spędzenie piątkowego wieczoru... No ale ale, za to wczoraj byłam w kinie na "Drive" :)

"Shadowfeet"
               

"Deciphering me"
                        

"Betty" z najnowszego albumu "Flags"
            

na wesoło

Pomysłowych mam kolegów w pracy, nie ma co. Zwłaszcza gdy chdzi o robienie innym wymyślnych psikusów.
Oto co M. znalazł w szufladzie, gdy P. poprosił go pożyczenie zszywacza. Podziwiam wysiłek i zaangażowanie w ten projekt...

Galaretka pachniała znakomicie, chyba wiśniowa ;)


środa, 5 października 2011

środek tygodnia

Dziś króciutko, bo pora późna, a nauki i czytania jeszcze dużo przede mną... tak to już jest, gdy w środek tygodnia wmiesza się za dużo obowiązków i jeszcze do tego dorzuci trochę rozrywki... ale za to jakiej!

Wczorajszy wieczór był fantastyczny, duża dawka muzyki na żywo w najlepszym wydaniu. Jeden z moich ulubionych muzyków, Cary Brothers, w swojej europejskiej trasie wraz z Brooke Fraser (która z kolei okazała się moim nowym odkryciem, ale o tym następnym razem!) odwiedził moje nadmorskie miasto. Dowiedziałam się o koncercie zaledwie dzień przed, ale udało się. Jestem szczęśliwie bogatsza o kolejne muzyczne przeżycia :)

Mały, klimatyczny klub, dużo gitarowego grania (i nie tylko) oraz charyzmatyczni wykonawcy - Cary i Brooke. Tego mi było trzeba. Do tego Cary okazał się bardzo sympatycznym, normalnym facetem, z którym można było porozmawiać po koncercie :)

Wrzucam dwa, amatorskie bo amatorskie, ale oddające mniej-więcej klimat wieczoru filmiki - dwie piosenki, które szczególnie lubię.

"Blue eyes"
                           

"Ride"
                           

Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Ja tymczasem pod prysznic, a potem znów do książek. Brakuje mi godzin w dobie na wszystko, jak zwykle zresztą...

sobota, 1 października 2011

zmiany...

Tego nikt się nie spodziewał - pierwszy dzień października, od rana błękitne niebo, słońce... od kilku dni ponad 20 stopni! Nic tylko cieszyć się tym spóźnionym latem i wykorzystać ostatnie gorące dni, bo długo ich nie będzie, oj długo...

Co u mnie słychać? Przez ostatni tydzień dużo się działo, próbuję ogarnąć moim małym rozumkiem to, co się wokół dzieje... W pracy dużo zmian, szef naszej grupy odchodzi do innej (grupy! hehe), jedna z naszych koleżanek została wybrana na nową szefową na pół roku, na próbę. Inna koleżanka zmienia dział na 3 miesiące w ramach szkolenia, a jeden kolega przychodzi do naszej grupy... W czwartek wybraliśmy się na wspólny lunch do małej włoskiej knajpki, żeby uczcić te wszystkie zmiany i awanse... Cała nasza wariacka paczka była obecna, było bardzo wesoło i kolorowo :) I jak ja tu mam myśleć o zmianie pracy, gdy codziennie mogę widzieć się z takimi fajnymi ludźmi?

"party poppers" też były i narobiły dużo hałasu! ;)

A tak poza tym... w szufladzie biurka w pracy znalazłam paczuszkę pysznych czekoladek i nawet wiem, kto ją tam zostawił... Nadal jestem trochę w szoku, jakby to powiedzieć... oszołomiona tym, co się dzieje, co się stało. I ciągle się pytam sama siebie: naprawdę??
Jest bardzo fajnie. Jest bardzo miło... Nie mogę doczekać dzisiejszego popołudnia ;)