poniedziałek, 31 października 2011

łza

No i znowu poniedziałek, ale mam dobrą wiadomość - miniony weekend był jednym z tych mega-udanych... Spędziłam go w towarzystwie kochanych ludzi, spacerując, rozmawiając, gotując, śmiejąc się, dyskutując, oglądając zdjęcia i filmy, zwierzając się...
A na "deser" zafundowałam sobie w niedzielę całkiem nowe przeżycie - wizytę na nabożeństwie w kościele ewangelickim... W sumie to wiedziałam czego się spodziewać, w końcu mam ten Diploma in Religious Studies :) Mimo wszystko muszę przyznać, że trochę się zdziwiłam... Nie żebym byla w szoku, ale jednak było naprawdę inaczej. Nie lepiej, nie gorzej, po prostu inaczej.

Trudno mi póki co oceniać, czy coś jest lepsze czy gorsze, czy bardziej lub mniej właściwe... na razie zbieram i układam w głowie pierwsze wrażenia. Ludzie byli ogromnie sympatyczni, a podczas modlitwy o wiele bardzie otwarci i szczerzy... w zestawieniu z obrazkami z kościoła katolickiego ciarki przechodziły mi po plecach. Mimo wszystko nie byłam w stanie dać się całkowicie ponieść żywiołowi ewaneglickiego uwielbienia, mając gdzieś głęboko w pamięci te wszystkie - w moim osobistym odczuciu - "przegięcia", o których czytałam i do których podchodzę dość sceptycznie...

W każdym razie... łza się w oku zakręciła, a nawet potoczyła po policzku i skapła z nosa. Nie bardzo rozumiem jak to się stało, i chyba rozumieć tego nie trzeba. To dobry znak.

Jestem dziś wdzięczna i pełna radości, którą chcę się dzielić. Zbiera się we mnie siła na kolejne dni i wyzwania.
I to jest dobry początek tygodnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz