niedziela, 31 lipca 2011

było bosko!

I do tego śmiem twierdzić, że i w przenośnym, jak i w dosłownym tego słowa znaczeniu!
Innych słów na określenie skoku z samolotu wprost w przestworza po prostu brak. Można wymieniać przysłówki, ale tak naprawdę to przeżycie jest nieopisywalne... trzeba je prze-żyć!

Kilka szczegółów technicznych - skakaliśmy z wysokości około 3.65km, spadaliśmy z prędkością około 200km/h. W połowie drogi na ziemię otworzył się spadochron (to znaczy mój instruktor go otworzył!). Powietrze było chłodne, rześkie i świeże, aż miło oddychać (choć z początku trudno było złapać oddech). Widoki piękne, mimo że horyzont tego dnia był nieco owiany mgłą. Lądowanie bezbolesne. I od razu chce się wracać i zrobić to jeszcze raz...


Więcej zdjęć na drugim blogu.

Polecam skok ze spadochronem każdemu, naprawdę warto i naprawdę można. Bez zawału serca przy spadaniu i bez porobienia się w gacie ze strachu ;)
A lękiem wysokości nie ma co się zasłaniać, bo to doświadczenie to coś całkowicie innego!

...a po skokach było świętowanie przy szampanie (z gwinta, na parkingu). Jestem dumna z naszej drużyny, która wspólnymi siłami uzbierała masę kasy na cel charytatywny i do tego nikt z nas nie stchórzył na sam koniec! :)

PS  Tak sobie właśnie zdałam sprawę, że... dwa najcieplejsze i najbardziej słoneczne dni w tym roku (w tym kraju) - jak dotąd - przypadły mi na 1. dzień festiwalu w Hyde Parku i koncertu Stevie Nicks, 2. wczorajszy dzień skoków ze spadochronem. Ma się to szczęście ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz