piątek, 1 lipca 2011

pobudka

Dzisiejsze zajęcia Body Combat i Body Balance - dwie godziny, podczas których machałam kończynami razem z J. i H., rozciągałam i napinałam wszystkie możliwe mięśnie, a pot lał się strumieniami - zdecydowanie podreperowały mój przeciągający się, niezbyt fajny fizyczno-psychiczny stan...
Od kilku dni chodzę jak śnięta ryba i marzę jedynie o łóżku i błogim śnie. A to wszystko za sprawą leków przeciwhistaminowych, które nakazała mi zażywać pani w aptece, obejrzawszy moje spuchnięte czoło (podobno to "sun rash" - cóż, po ostatniej niedzeli ze słońcem nic mnie nie zdziwi...). Zastosowałam się do poleceń i dzięki temu nie przypominam już mutanta...
Dzisiaj nie wzięłam już kolejnej tabletki, a ostatnia przyjęta porcja leku zakończyła swoje działanie chyba kilka godzin temu po zajęciach na siłowni, bo oto chęć zapadnięcia w sen zimowy minęła!
A więc leżę do góry nogami i piszę :)

Co do pozostałych części mojego porządnie przegrzanego w ostatni weekend ciała, to jestem obecnie na etapie złuszczania naskórka, bądź też bardziej poetycko i metaforycznie - zrzucania pancerza ;) Szkoda tylko, że robal nie przeistoczy się w motylka... Może chociaż zostanie mi troszkę opalenizny na pamiątkę. W każdym razie ból mam już za sobą i może nawet w niedzielę odważę się na sesję gorącej jogi, bez narażania mojej skóry na kolejny dyskomfort.

No i odliczam dni... już w środę wyjazd na wyczekiwany urlop na łono... ojczyzny. Cóż, zawirowania ostatnich miesięcy sprawiły, że nie mam teraz ani możliwości, ani nawet ochoty na jakieś dalsze wojaże w nowe miejsca... Poza tym wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Bezpieczna przystań staje się niezastąpiona i najbardziej upragniona w takich chwilach, gdy brak nam pewności co do najbliższej przyszłości...
No bo przecież po urlopie czekają mnie kolejne porcje emocji, i to w dużych dawkach. Zacznie się z grubej rury, bo nasz skok spadochronowy został przesunięty przez organizatorów... na 30. lipca! No a potem będzie już z górki - dużo zmian, dużo nowości... i zobaczymy jak się wszystko potoczy.

Jeszcze do tego gdybym nie była takim tchórzem (bądź też była osobą bardziej beztroską, zależy jak na to patrzeć) albo gdybym chociaż nie planowała poważnych wydatków w najbliższym czasie, miałam już w kalendarzu zarezerwowane dwa miesiące urlopu w przyszłym roku, a w kieszeni bilet do Tajlandii... M. czeka niecierpliwie na moje odwiedziny... Eh, kurczę, może za rok?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz