wtorek, 19 kwietnia 2011

czytanki

Jutro o tej porze będę siedzieć w samolocie i próbować zapewne oddać się kolejnej lekturze. Do torby spakowałam pierwszą część "Narnii" - głównie z powodów praktycznych: jest mniejsza i lżejsza od "Tańcz, tańcz, tańcz" Murakamiego, i jest też szansa, że połknę ją w całości podczas wiosennego urlopu. Ale tak czy inaczej, cała seria Lewisa czekała a moją uwagę i odrobinę czasu... a więc - przez następne dni będę kroczyć śladami Aslana ;)

Wczoraj skończyłam czytać "Ewangelię według Piłata" Schmitta. Autora lubię i cenię, podobają mi się jego dramaty, opowiadania i powieści, z wyjatkiem tej najbardziej popularnej - "Oskar i pani Róża". Jakoś nie przypadło mi do gustu. Mniejsza z tym.

"Ewangelia..." zaskoczyła mnie. Nie było to w sumie nic nowego, zarówno pod względem opisywanej historii, jak i sposobu uchwycenia tematu. Ale jednak. Schmitt podarował mi coś nowego, świeżego, nieoczekiwanego... na co tak naprawdę, gdzieś głęboko, czekałam już od dawna. Świetna lektura na zbliżające się święta, ale nie tylko. Różne płaszczyzny interpretacji przynoszą ciekawe przemyślenia...

2 komentarze:

  1. No właśnie miałam zajrzeć do tej książki... Zrobię to na pewno. Co do Narnii... pierwszą część przeczytałam 3 razy... i ciągle nie mam dosyć... ehhh... taki powrót do dzieciństwa...

    OdpowiedzUsuń
  2. i ja kocham Narnię... :) I Schmitta cenię - może i ja zajrzę do "Ewangelii.." ?

    OdpowiedzUsuń