wtorek, 12 kwietnia 2011

Homo religiosus

Ach no tak. Trochę się leniłam ostatnio, jakoś nie mogłam dojść do bloga... a może po prostu korzystałam z pogody, z dłuższych dni, dodatkowo okraszonych wspaniałym słońcem i wakacyjną temperaturą? Tak tak, w ostatni weekend zaliczyłam w tym roku pierwszą sjestę nad morzem :)

Poza tym skończyłam w końcu opasłe i trudne to przebrnięcia tomisko Karen Armstrong... Cóż mogę powiedzieć. Jeszcze nie ochłonęłam. Choć nie była to fikcja literacka, to jednak Armstrong opowiada o najbardziej pasjonującej, moim zdaniem, historii w przestrzeni i czasie - historii o człowieku i o Bogu, o Bogu człowieka, o homo religiosus, i o tym, co zdarzyło się poźniej, gdy na scenę wkroczyła nauka, gdy zmieniały się ludzkie wartości, idee, potrzeby... Pasjonująca lektura, choć podejrzewam, że mogłabym dorzucić tu parę słów krytyki - gdybym tylko była tak wykształcona jak autorka i miała odwagę :)
Należy w każdym razie wziąć pod uwagę, że Armstrong skupia się na Europie i później trochę na Stanach Zjednoczonych, co oznacza że przemiany dotyczące człowieka i religii dotyczą w jej opowieści głównie chrześcijaństwa, trochę judaizmu i trochę islamu. Cóż, w tym się autorka specjalizuje (napisała też inne książki o tych trzech wielkich religiach monoteistycznych), i może to dobrze, że nie próbuje wciskać na siłę więcej informacji.
Być może (podejrzewam), że zwłaszcza w końcowych partiach, gdy mowa jest o czasach współczesnych, Armstrong może być dość wybiórcza w prezentowaniu postaw i koncepcji filozoficzno-teologicznych. Ale, jak wspomniałam, nie mnie oceniać - jeszcze nie teraz :)
Podsumowując, książka mną wstrząsnęła i zauroczyła mnie, wiele jej fragmentów godnych jest zapamiętania i prób przemyśleń. Jeśli religia jest czymś ważnym dla człowieka, powinien dbać o swój rozwój duchowy z pełną świadomością tego, co mówi, co robi, skąd pochodzi i czym jest tradycja, w którą jest zaangażowany. Wiele rzeczy zdobyło dla mnie nowy wymiar i nowe znaczenie, inne, z ulgą, postanowiłam pogrzebać na zawsze. Bycie świadomym homo religiosus to moim zdaniem bycie szczerym ze sobą samym, bo religia to nie wiara w "coś", w doktrynę, w prawdy, to zaangażowanie serca i rozumu, to życie codziennie zanurzone w praktykowaniu tego, co pozwala nam przekraczać nasze własne granice - ku transcendencji, ku nienazwanemu.
Bez szczerości, uczciwości wobec samego siebie i autentyczności uczuć i czynów daleko się na tym wózku nie zajedzie. To zresztą widać, widać wszędzie. Ale to już temat na osobny wpis, a raczej cały esej ;)

2 komentarze:

  1. Czekam z niecierpliwością na ten esej w takim razie. I ciesze się, że Cię znalazłam :) Koleżanko ze studiów :) Pozdrawiam sedecznie

    OdpowiedzUsuń